Wracałem do
domu, wyraźnie zmęczony. Jak zwykle położyłem się do łóżka, myśląc o całym
dniu. Nie mogłem jednak rozszyfrować moich myśli - były one jak labirynt, w
którym swoje leże ma Minotaur. Czy znajdzie się ktoś, kto odważy się pokonać tego
Minotaura? Może sam muszę go pokonać, znaleźć swoją Nić Ariadny, zagłębić się w
te ciasne korytarze labiryntu, skonfrontować bestię i wziąć trofeum? Nie myślę
nad tym długo i zbieram się w sobie, i wyruszam w podróż w jego głąb.
Błąkam się po
nim, czując na swoim karku nieustanny oddech Minotaura skłonnego zabić mnie
jednym, dokładnym uderzeniem swoich rogów. Chodzę, szukając odpowiedzi na
błąkające mnie pytania. W końcu jednak znajduję to, czego tak długo szukałem -
oto ono, leże Minotaura. Jak się okazuje - bez potwora w środku. Czekam na
niego, a w mojej głowie pojawiają się coraz to nowe pytania - "Czy uda mi
się go poskromić?" "Czy zginę tutaj, chcąc obronić swoje myśli?"
"Kim jest Minotaur?". Czekam długo, lecz ten się nie pojawia. Może
Minotaur to mit? Może tak naprawdę to tylko wytwór wyobraźni Minosa? Po stracie
swojego syna, umieścił jego ciało w labiryncie, by nikt nie mógł zobaczyć, jak
okropnym stworzeniem był jego potomek, a te sterty kości, to ludzie, którzy
zginęli tu z głodu i pragnienia, zagubieni?
Siedzę więc w
legowisku nieistniejącej istoty, czekając, aż przyjdzie, mimo iż nigdy się to nie stanie. Wtedy jednak widzę sylwetkę
- zbliża się do mnie młodzieniec ze sznurkiem w jednej, a mieczem w drugiej
ręce. Podchodzę do niego i pytam się: "Czy to ty jesteś słynnym
Minotaurem?" - słowa nie układają się jednak tak, jak powinny. Wydaję
dźwięki, jakich nigdy dotąd nie słyszałem. Podchodzi do mnie spokojnie, a ja,
chcąc się obronić, schylam się i na niego szarżuję. Nadziewa się on na moje rogi,
tym samym ginąc. Wreszcie poznałem odpowiedź.
Wstaję i
strzepuję jego ciało z głowy. Tezeusz najwyraźniej nigdy już nie ujrzy swojej
miłości, podobnie jak swojego ojca, tak samo ja, nigdy nie wyjdę z tego
labiryntu, błąkając się bez celu, zabijając coraz to nowych śmiałków, chcących
spotkać się ze mną w cztery oczy. Czemu? Bo leży to w mojej naturze.
Wtedy nagle
wparowuje kolejny, i kolejny, i kolejny - prawie, jakby Minos wreszcie pomyślał
i nasłał na Minotaura więcej, niż jednego śmiałka. Biegną na mnie z desperacją
w oczach, jakby wreszcie chcieli coś zmienić, jakby chcieli mnie uwolnić od
tego przeklętego labiryntu. Przeszywają mnie po kolei swoimi mieczami, lecz ja,
zamiast niepokoju i bólu, czuję ukojenie i radość. Wreszcie zaszły zmiany -
lecz zmiany, podobnie jak wszystko, wymagają poświęceń.
Budzę się
nagle, gdyż promienie wschodzącego światła oślepiają moje oczy. Czuję ciepło
budzącego się do życia miasta. Nadchodzi nowa nadzieja.
Gdyż nadzieja umiera ostatnia; podobnie jak
Minotaur, a pytania, z którymi się skonfrontowałem, pozostawiam za sobą.