Żyje we mnie
pewien pasożyt. Nie wiem dokładnie od kiedy - rok, może dwa? Czuję jak krąży po
moim wnętrzu, poruszając się od żołądka aż po sam przełyk. Czuję jego małe
nóżki lekko smagające to, co mam w środku. Początkowo mi przeszkadzał -
martwiłem się o swoje zdrowie; o to, czy przeżyję do następnego dnia.
Byłem parę
razy u lekarza; ten jednak pomimo wielu badań nie mógł go znaleźć - pomimo
wielu wizyt, nie chciałbym do końca go usunąć. Nie mogłem się do tego zmusić -
traktowałem go trochę jak mojego towarzysza, który był ze mną wszędzie,
nieważne gdzie się znajdowałem. Nie mógł go znaleźć – ja jednak jak
najbardziej; czułem go w każdej części mojego ciała, szperającego w każdym
zakątku, jakby czegoś wyraźnie we mnie szukał.
Po
zapewnieniach lekarza, moje wątpliwości zmalały, a ja uznałem, że muszę
najwyraźniej przyzwyczaić się do niechcianego gościa - prędzej, czy później
musi to ustać.
Niestety - nie
ustało. Zaczął drążyć głębiej, i głębiej. Im wnikliwiej grzebał, tym gorsze było
moje samopoczucie. W końcu pewnego feralnego dnia byłem już tak wycieńczony
nieustannym kopaniem pasożyta, że ledwo mogłem ruszyć się z miejsca. Czułem,
jak zbliżał się swoim kopaniem do mojego serca. Nie wiedząc co zrobić, leżałem
bezsilny, czekając na swój koniec. Oczekiwałem, licząc każdą sekundę pustki.
Przed oczami nie miałem nic; była to ciemność, która zamroczyła mój wzrok? Czy
może po prostu zamknąłem oczy, bojąc się
przyszłości?
Zbliżywszy się
do mojego motoru napędowego, ku mojemu zdziwieniu - przestał. Leżałem wtedy
jeszcze jakiś czas czekając na jego ruch. Kiedy jednak zrozumiałem, że się
uspokoił, powoli wstałem, nie będąc pewien, czy nie usnął, a ja moimi
gwałtownymi ruchami go nie zbudzę. Jednak nic ku mojej radości się nie stało.
Do dziś pamiętam ten moment euforii. Uradowany, wciąż ze zmąconym umysłem
spowodowanym kopaniem zacząłem chodzić po pokoju.
Po
tym incydencie niechciany gość zniknął; wreszcie mogłem normalnie funkcjonować
i cieszyć się życiem tak, jak kiedyś. Bez zbędnego bagażu, czułem się lekki -
prawie jakby ktoś zdjąłby mi pięćdziesięciokilogramowy plecak po wchodzeniu na
wysoką górę. Pamiętam te beztroskie dni, kiedy myślałem, że był to koniec -
kiedy nie musiałem się już martwić o swoje zdrowie; o to, czy następnego dnia,
pasożyt nie przekopie się na tyle głęboko, by zakończyć moje życie. Ach,
niewiedza!
Lekko
ponad tydzień od wydarzenia, całkiem znienacka, rozpoznałem te dziwne ruchy w
moich wnętrznościach. Nie mogę znaleźć porównania dla mojego ówczesnego przerażenia.
Zamarzłem w miejscu, zszokowany i zmartwiony, niczym żeglarz na morzu, który
dostrzega ogromną falę na horyzoncie. Początkowo, jak ostatnio, szuranie było
ciche, powiedziałbym nawet, że lekko wstydliwe, jakby bał się dać o sobie znać
- jakby nie chciał tego robić, zmuszany przez (kogo? co?) do nieustannej
eksploracji. Pewnie czekał, aż moje wnętrzności się zregenerują, by ponownie
zacząć na mnie ucztować. Wróciłem do domu uważnie stawiając kolejne kroki, nie
chcąc wzbudzać robaka. Próbowałem normalnie funkcjonować, biorąc pod uwagę
trywialność całej sytuacji, jednak pasożyt stał się niczym mysz w twoim domu,
którą dostrzegasz raz na jakiś czas - nie słyszysz jej, nie widzisz; jednak
wciąż zdajesz sobie sprawę z jej istnienia, a sama świadomość jej egzystowania
podwyższa ci ciśnienie.
I tak było z
moim niechcianym gościem. Cały czas z tyłu głowy miałem to, że istnieje i to,
że za chwilę może zacząć się przekopywać. Pracowałem z tą myślą parę dni, kiedy
w końcu poczułem to nagłe, lekkie ukłucie. Już je znałem. Wiedziałem, co ono
oznacza - poczułem wręcz nutkę nostalgii (lecz nie tej pozytywnej; raczej tej,
która wzmaga się w tobie w chwili wspomnienia twojej zmarłej babci, kiedy
przypominasz sobie bolesne, lecz przyjemne wspomnienia czasów, kiedy żyła i
zajmowała się tobą za dziecka). Od tego momentu wiedziałem, że najbliższy okres
będzie dla mnie istnym koszmarem.
I był. Tym
razem budowało się to może godzinę - znacznie szybciej, niż ostatnio. Z minuty
na minutę mój stan się pogarszał, a ja miałem coraz mniej woli do jakiejkolwiek
czynności (w tym do życia); wstanie z łóżka było dla mnie niczym wejście na
najwyższy szczyt w legendarnych górach. Leżałem, próbując się uspokoić -
puściłem nawet muzykę, by odprężyć się i zapomnieć o wydrążaniu moich wnętrzności.
Jednak po krótkim czasie zdałem sobie sprawę, że nic to nie daje - dlatego
zacząłem płakać. Zacząłem rozpaczać nad swoim losem i nad tym, że za chwilę
moje życie może się zakończyć w mig. Czułem, jak dochodził coraz bliżej punktu
bez odwrotu, mój smutek był coraz głębszy; teraz były to prawie ukłucia -
czułem, jakby ktoś dźgał mnie niewidzialną włócznią prosto tam, gdzie boli
najbardziej. W całym pokoju rozlegało się moje łkanie, lecz ja go nie
słyszałem; nie chciałem go słyszeć.
Lecz ponownie
stało się to, co ostatnio - zlitował się nade mną. A może raczej nie chciał iść
dalej? Może sprawia mu przyjemność zadawanie mi bólu i chce kontynuować swoje
wykopaliska w przyszłości, dlatego nie kończy swojej roboty? A może jednak robi
to, bo musi, i z litości stara się mnie nie zabić? Kto wie.
Następny
tydzień spędziłem wśród znajomych - ten nie powracał, jakby się ich bał; jakby
unikał innych ludzi. Zauważyłem to, i próbowałem to wykorzystać. Spotykałem się
z nimi coraz częściej, co dawało mi odwagę w wytrzymywaniu świadomości, że ten
może w przyszłości wrócić.
Po ponad dwóch
tygodniach, ten jednak w końcu się pojawił. Jednak czułem, że zaszła w nim
jakaś zmiana. Jego skrobanie było jakby lżejsze; przykładał do tego mniej
wysiłku. Podobnie było, kiedy zaczął się przekopywać. Proces był taki sam, jak
wcześniej - ponownie, moje samopoczucie uległo degradacji, jednak tym razem
jakby na trochę mniejszą skalę. Czułem, jak wygryza mnie od środka, lecz robi
to z lekkim wahaniem, z litością.
Od tamtego
czasu powracał do mnie już wiele razy, za każdym razem zatrzymując się przy
samym sercu. Można powiedzieć, że się do niego przyzwyczaiłem; zaakceptowałem
go, i stał się pewną nieodłączną częścią mojego życia z którą muszę iść
naprzód. Ostatnio jednak, jakby obrażony, zaczął kopać mocniej. Czemu? Czy
zrobiłem coś źle? Tego nie jestem w stanie stwierdzić.
I oto cała
historia - o mnie, i moim niechcianym gościu.
Drąży we mnie tunele
tunele, które szpecą moje wnętrze;
jednak czasami w brzydocie leży piękno
piękno, za które należy zapłacić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz