środa, 7 sierpnia 2019

Dezerter.

   John Braun nie identyfikował się z krajem, w którym mieszkał; nigdy nie chciał go chwalić, mówić o nim, śpiewać jego hymnu, być częścią jego społeczeństwa, a tym bardziej za niego walczyć. Kiedy jednak w jego urodziny został siłą zwerbowany do wojsk III Rzeszy jego zdziwieniu nie było końca; jak to on, Polak ma walczyć za ten plugawy kraj? Ma podążać za diabelskim władcą, który prowadzi swoich ludzi na rzeź, tym samym skazując na wyrok śmierci niezliczone ilości bezbronnych ludzi?
   Nie opierał się jednak - żołnierze, który wparowali do jego domu o wczesnym poranku wyglądali zbyt groźnie, by bezpiecznym było się im sprzeciwiać. Oznajmili rubasznie ze sztucznym, wyćwiczonym już uśmiechem, który nie odklejał się od ich twarzy, że został wybrany jako szczęśliwiec obdarowany możliwością wzięcia udziału w walce o lepsze jutro - od razu, gdy zobaczył ich we framudze drzwi wiedział, że nadchodzą kłopoty; i to te z rodzaju tych, które wywracają twoje życie do góry nogami, niczym wielki dręczyciel, który łapie swoją ofiarę za nogi, tarmosząc ją i nie chcąc puścić.

   Jednak ich słowa przerosły jego wszelkie oczekiwania; dręczyciel okazał się być wielkości słonia; on był jedynie myszą.
 
   Przytłoczony nagłym rozkazem, oniemiał. Obie strony wiedziały już, że tego dnia został wydany wyrok; jedyne, co mu pozostało, to pogodzenie się z końcem. Nie chciał nawet niepokoić rodziny; nie zamierzał ich martwić - nawet jeśli naszłaby go nagła potrzeba, był pewien, że jego kaci nie pozwolą mu uciec tak łatwo. Zgodził się więc pośpiesznie, spakował naprędce swoje rzeczy (choć, jak powiedzieli mu żołnierze, nie przydadzą mu się w szeregach) i ledwo co się obejrzał - już został załadowany do wielkiej ciężarówki wraz z setką innych, podobnych mu ofiar.

   Jechali niczym bydło na rzeź; z wyjątkiem, że oni jednak zdawali sobie sprawę, że jest to droga w jedną stronę.

   Czy w takim razie jadą, by zostać przerobieni na mięso dla zwierząt? Zostaną poćwiartowani żywcem, by następnie zostać pokarmem dla świń? Ta myśl wywołała u niego niemałe mdłości, więc postanowił zaprzestać, bo już w następnej chwili zaczął planować ucieczkę; nie był pewnie jedyny - każdy tutaj zgromadzony pewnie pogrążony był w rozmarzaniach nad ponownym zobaczeniem się z rodziną i przyjaciółmi; poczuł wręcz pewną więź braterską, która pomogła mu oczyścić myśli.
   Upchani byli zadziwiająco ciasno - John sam zastanawiał się, jak to możliwe, by upchać tyle osób w jednym miejscu; jest to wręcz niedorzecznie absurdalne. Stali tak blisko siebie, że każdy był w stanie czuć oddech innych na swoim karku, co nie było do końca miłym doświadczeniem szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że jechali już niezliczone ilości godzin - czas jednak leci szybko, gdy dryfuje się pośród swoich oddalonych za horyzontem myśli i gdyba się nad tym co było, a co by mogło być.
   Nie pomogło to jednak paru pogrążonym w zadumie ofiarom swoich rozmyślań; ci pomdleli tylko po to, by zostać zdeptanym w turbulencjach na najbliższym zakręcie. Buty przypadkowych morderców zjednały się z mózgiem swoich niefortunnych ofiar; stały się jednością, jakby to tam było ich miejsce; jakby głowa zamieniła się miejscem ze stopą; jakby góra i dół zamieniły się stronami; północ z południem; słońce z księżycem - wszystko to w jednym momencie.
   Czerwone plamy zaczęły pokrywać powoli podłogę, zabarwiając deski na kolor krwistobrązowy; brud spod podeszew zmieszał się z posoką, nadając jej ziemistego odcienia; był niczym artysta mieszający ze sobą dwa kolory, by uzyskać ten jeden, idealny - w tym przypadku artystą był parkiet; co chciał namalować? Obraz pełen okrucieństwa? Pełen wzburzenia wśród osób, które po nim stąpały? Czy ten kolor, niczym wyjęty prosto z gruntu, miał być przeniesieniem krzyków przerażenia, jakie wydobywały się z ust wiezionych do miejsca, z którego już nie wrócą - symbolem, w pewnym sensie?

   John jednak nie zauważył sceny, jaka rozgrywała się wokół niego; jego mózg był gdzie indziej - zabrał się wraz z jego rozumem gdzieś daleko, tam, gdzie nie dosięgną go żadne krzyki i prośby o pomoc. 

   Nie miał teraz czasu martwić się innymi; musiał zadbać o swój własny powrót do domu. Cały plan ułożony był już od początku do końca; teraz wystarczyło dodać parę poprawek i zmienić parę rzeczy - nie mógł się nie udać. Zamyślony, poczuł, jak jego ciało zaczyna odczuwać nagłą zmianę - to jego środek transportu zaczyna zwalniać. Gdyby ktokolwiek inny usłyszał, że tak mała zmiana była w stanie wybić tego myśliciela z jego krainy marzeń, zapewne zaśmiałby się z niedorzeczności tego zdarzenia; jednak jeśli osoba ta byłaby jednym z pasażerów ciężarówki, którą jechał, z całą pewnością zrozumiałby euforię i strach, w jaką popadł John; w końcu jadąc nieustannie z pewną prędkością, ciało zaczyna być bardziej wrażliwe na każdą małą modyfikację.
   Czy oznaczało to, że są już u celu? Braun nie wiedział, czy się cieszyć, czy płakać; wolał jechać nieskończenie długo, by zbudować dom w swoim wymyślonym świecie, zestarzeć się w nim, a w końcu umrzeć ze starości, nie myśląc o problemach.
   Jednak nikt nie spodziewał się tego, co się wydarzyło; do ciężarówki zaczęto wpakowywać coraz to kolejne osoby, upychając już wcześniej zatłoczony bagażnik.

Wchodziły ciągle to kolejne
                                               i kolejne
                                                             i kolejne
                                                                           i kolejne
                                                                                         i kolejne
                                                                                                       i kolejne
                                                                                                                     i kolejne

jedna po drugiej
miażdżąc powoli żebra
łamiąc kończyny

   Horroru tego nie mogły oddać nawet ściany próbujące napisać o tym wiersz; ich próby spełzły na niczym, gdy twarze wszystkich napierały na nie z całą siłą, patrzyły z pogardą na żołnierzy, którzy pakowali następne osoby do tego piekła.
   W końcu jednak nastąpił koniec - wrota zostały zamknięte, a światło przestało dosięgać ich twarze; dla wielu był to ich ostatni raz, gdy czuli promienie światła padające na ich twarze; inni nie byli nawet w stanie ich dostrzec, gdyż zasłaniali je pozostali - stali więc w ich cieniu, zapatrzeni w ciemność.

   John pozostawał niewzruszony; trzymał się dobrze pomimo kilku złamanych żeber i trudności z oddychaniem; pomagał mu w tym jego świat, który był niebem w całych tych piekielnych czeluściach; był jego światłem w tunelu, które utrzymywało go zdrowym na umyśle. Jego plan był już ukończony w pełni; teraz jednak rozmyślał nad tym, co będzie potem; co zrobi, gdy wróci wreszcie do swojej matki i uściska ją mocno ze łzami wzruszenia w oczach; zaczną wspominać ojca i śmiać się z komicznych sytuacji z przeszłości.
 
   Jechali kolejne godziny wśród fekaliów i wymiocin wymieszanych ze wsiąkniętą już w podłogę krwią; ta najwyraźniej chciała dodać trochę pikanterii do swojego dzieła, więc zaczęła eksperymentować z kolorami, nadając im więcej ekspresji i dramaturgii. Więźniowie tego pandemonium błagali o pomoc, krzycząc obelgi w stronę już nie tylko ich katów, lecz całego świata; dla wielu był to kryzys wiary - zaczęli kwestionować ich Stwórcę, który to dał im prawo do życia; oni jednak woleli go nie mieć.
   Swąd, jaki unosił się w powietrzu wyżynał wręcz nozdrza; był niczym trucizna, która powoli dostawała się do organizmu wyniszczając każdego, którego napotka. Był on gorszy niż cokolwiek, co pochodziło z ziemi; był nie z tego świata, niczym coś stworzone przez pozaziemskie istoty, które przyleciały na ziemię tylko po to, by stworzyć coś tak ohydnego - po co? Tego nie wie nikt oprócz nich.


***


   Godzina za godziną, minuta za minutą ciągnęły się za sobą niczym więźniowie w obozie karnym - tył ciężarówki robił się coraz to lżejszy z każdą duszą opuszczającą ciało swojego właściciela. Wnętrze wyglądało tak groteskowo, że nawet najbardziej awangardowi malarze nie byliby w stanie oddać abstrakcyjności sceny, jaka rozgrywała się w środku; nie było już widać podłogi - przykrywała ją gruba warstwa krwi, która sprawiała, że bagażnik wydawał się teraz być bardziej basenem posoki, w której kąpali się ci, którzy jakimś cudem przetrwali tą czasową wizytę w piekle. "Czy to tak wygląda piekło?" - każdy z upadłych zastanawiał się cicho mamrocząc do siebie pod nosem, jakby nie chcąc zbudzić pływających po powierzchni ciał.
   W końcu jednak - w końcu! Zatrzymali się. Oczywiście żaden ze straumatyzowanych podróżników nie odważył się nawet ucieszyć. Żaden  oprócz Johna, który z uśmiechem na twarzy przeszedł z lekkim trudem do drzwi i czekał, aż jego wybawiciele otworzą mu w końcu drzwi.
   Dawno nie ucieszył się tak bardzo z dźwięku skrzypiących drzwi - wybiegł od razu przed siebie, tak jak planował przez cały czas i skręcił w lewo mając nadzieję, że są tam jakieś krzaki. "Nie mam innego wyjścia - jeśli zaciągną mnie na front, nie będę miał najmniejszych szans na przeżycie; teraz albo nigdy John, biegnij!" - krzyczał do siebie w głowie, podczas gdy zdezorientowani żołnierze byli w szoku, że ktoś może być na tyle głupi, aby uciec im sprzed nosa. Nie zwrócili za bardzo uwagi na powoli wylewającą się ciecz; najwyraźniej jest to dość częsty widok podczas ich ludzkich łowów. Po czasie jednak zdążyli się opamiętać i ku zdziwieniu Johna nie zaczęli nawet strzelać; poczęli go gonić. John wówczas nie wiedział jeszcze, że była to kara większa niż rozstrzelanie, którego się tak niemiłosiernie bał.


***


   Kiedy się obudził, nie pamiętał dokładnie, co się stało - ostatnim wydarzeniem, jakie zachowało się w jego pamięci była jego desperacka ucieczka w wysokich krzakach i nieogarniony lęk oraz światełko nadziei, które dodawało mu otuchy w tej ciężkiej chwili - to jednak nie było dla niego ważne, gdyż ważniejszy był fakt, że siedział na krześle, przywiązany tak mocno, że nie mógł poruszyć nawet koniuszkiem palca, a każda mucha jaka na nim siadała była nie do zniesienia. Cały zakrwawiony począł zastanawiać się wreszcie, jakim cudem udało mu się przeżyć tę podróż i czy właśnie przetrwał on wycieczkę do piekła; nie trwało to jednak długo, gdyż po chwili do pokoju wtargnęła tajemnicza postać, która emanowała strasznie surową i przenikliwą atmosferą - czy była to śmierć w jej najczystszej postaci? Może sam Bóg zszedł, by pogratulować mi wizyty w ognistych czeluściach?

Masz do wyboru dwie opcje; wybierz jedną rzecz, za którą mam ci współczuć, bądź poddaj się torturom, z których nie wyjdziesz żywy; obie jednak doprowadzą do tego samego.

   John nie potrafił zdecydować. Nie pozwalała mu na to jego pycha. Współczuć? Jemu? Kim on jest, by mu współczuć?

Myślisz, że nie wiem, jak twoi rodzice bili cię jako dziecko często do tego stopnia, że na następny dzień nie mogłeś chodzić do szkoły? Bądź to, jak w klasie miałeś przezwisko "Potwór", bo zwykle kiedy byłeś w szkole, twoja twarz była tak spuchnięta, że często wyglądała na zdeformowaną przez nieuleczalną chorobę? Nie miałeś przyjaciół, a twoja wanna zapełniała się krwią tyle razy, że nie jesteś w stanie zliczyć; ani razu jednak ze skutkiem.

   Dlaczego wszystko spod nóg Johna zaczęło się s
                                                                                      y
                                                                                      p

                                                                                        a
                                                                                   
                                                                                         ć?
myślał, że miał wszystko pod kontrolą; co zrobił? Jak zgrzeszył, by zasługiwać na ten los?

Uciekłeś z domu po tym, jak twój ojciec uderzył matkę rozbitą butelką w głowę na której były twoje odciski palców - wszystko ładnie przemyślał; od dawna chciał się jej pozbyć. Ty musiałeś jednak uciekać; myślałeś że to coś da? Stworzyłeś sobie tą złudną projekcję idealnego świata wypierając stare wspomnienia, jakby były nic niewartymi śmieciami; nie doceniałeś ich.

przestań/przestań/przesta/przestań/przetań/przestań/przestań/przestań/przestań/przestań/przestań/przestań/przestań/przestań/przstań/przestań/przestań/przestańprestań/przestań/przestań/przstań/przestań/przesta/przestań/przestań/przestań/przestańpzetań/przestań/pzestań/przestań/przestań/przestań/przestań/przestań/przestań/pzestań/przsńprzestań/przestań/przestańprzestańprzestań/rzestań/rzesta/przestań/przetań/przetań/pzestań/przestań/rzestań/przestań/prstań/przestań/przestarzestń/przestań/przestań/pzestań/przestań/przesarzesta/pzestań/przestań/przestań/przeta/przesń/przstań/przestań/przetań/zestań/przestań/przerestań/przesta/przesa/przestań/przestań/przań/przestań/przestań/przestań/przesta/pretań/przesń/przestań/przestańrzestań/przestańprzestań/pzestań/przestań/prestań/przestań/przestań/zestaprzestań/przestań/przestań/przesań/przestań/przestań/przesta/petań/przestań/przestań/przest/przstańprzestań/przestańprzestań/przestań/przestań/przestań/przestań/przestań/

Nagły napływ wspomnień był niczym wodospad w głowie Johna, którego ciężaru najwidoczniej nie mogła wytrzymać.

Gardzę tobą i ludźmi twojej miary. Nie zasługujecie nawet na śmierć. 


(zrezygnowanym tonem)
JOHN
Zabij mnie, proszę. Błagam!

(łka)

Czymże jest życie z demonami? To nie wspomnienia, to pasożyty, które żerowały na mnie latami, nie ma we mnie już nic; jestem skorupą. Ja- skorupa! Wzgardzona muszla bez mieszkańca.

???
Może kiedyś zrozumiesz.

(związuje Johna i zabiera go do izolatki, w której ten będzie łkał, dopóki ten nie zrozumie)

KONIEC