wtorek, 27 listopada 2018

Hikikomori.

   Siedzisz, wertując swoim wzniosłym wzrokiem kolejne strony niekończącej się książki; strona za stroną pochłania cię coraz bardziej - zaczyna więzić cię swoimi chudymi kończynami, przyciągając twoją twarz coraz bliżej, chcąc pokazać ci swoje prawdziwe wnętrze. Przybliżasz wzrok, zmuszony i dostrzegasz tekst, którego wcześniej nie mogłeś ujrzeć; zaczynasz zdawać sobie sprawę, że dotychczas obserwowałeś jedynie puste strony; chciałeś znaleźć w nich jakiś sens, znaczenie, lecz kontynuowałeś przewracanie kartek, nie mogąc przyznać się do porażki.
   Czy znając już prawdę, możesz wreszcie powiedzieć sobie: "Zbłądziłem;
zagubiłem się wśród niepojętych umysłem gór, nie chcąc się poddać."? Nie chcesz wypowiadać tych słów; nie przechodzą one przez twoje dumne gardło, urażone tą myślą. Wtulasz się więc mocniej w ramiona nieznanej ci książki, którą tak usilnie próbowałeś zrozumieć. Nie przeszkadza ci zacieśnianie się przerażających dłoni na twoich plecach - chcesz jedynie zapomnieć o tym, czego nie zdołałeś się doszukać.
   Pragniesz porzucić pamięć o bezsensownym trudzie wspinaczki na coraz to kolejny szczyt; syzyfową pracę, która przeszkadzała ci coraz bardziej za każdym razem, gdy jej dokonywałeś; ty jednak uparcie wchodziłeś na kolejne przeszkody, chcąc w końcu zwyciężyć - ale po co? Do czego były ci te wszystkie dokonania; próbowałeś wybudować w swoim umyślę podest i stać na nim niczym wygrany, uzyskać medal i cieszyć się swoim osiągnięciem?
   Ty pyszny głupcze - jak mogłeś być tak ślepy, podążając złudnie za samym sobą przez te wysokie wzgórza, ciągnąc się za nos i uwodząc, tylko po to, by potem zostać pożartym przez to, w czym tak dogłębnie chciałeś się obeznać i którego chciałeś poznać każdy najmniejszy zakamarek? Jak mogłeś nie przewidzieć tego splotu wydarzeń ty, o wielki badaczu? Podstępny uwodzicielu, zwiedziony ku głębi, której końca nigdy nie ujrzysz?
   Powinieneś wstydzić się swojej porywczości; teraz jest jednak na to za późno, gdyż ciebie już nie ma; kolejna ofiara została złożona pod ołtarzem niezrozumienia.

poniedziałek, 26 listopada 2018

Zarażony.

   Jestem zarażony; wie o tym każdy, kto spotkał mnie choć raz, dlatego wszyscy unikają ze mną bliskiego kontaktu - podchodzą przyjaźnie, okazując złudne współczucie, tylko po to, by po chwili odsunąć się ze strachu przed chorobą. Przerażeni, kulą się w kącie chowając przede mną swoje oblicza w obawie przed wzrokiem, który jest dla nich niczym jasne światło dla nowo narodzonego dziecka. Ja, przyzwyczajony już do okoliczności, nie chcę sprawiać im kłopotu i przechodzę obok, udając zapatrzonego.
   Obserwuję wtedy niewidzialnego ptaka lecącego po ciemnym niczym atrament horyzoncie; zapewne zgubił gdzieś swoją tożsamość i wyleciał z gniazda w poszukiwaniu siebie. Kiedyś ją odnajdzie; spotka się ze sobą w locie i przywita miłym gestem, wpatrując się poznawczo w oczy, próbując zrozumieć niezrozumiane, a następnie po chwili odleci, tęskno spoglądając za siebie i widząc, jak jego cząstka odlatuje, wreszcie poddaje się i spada w przepaść, jaka roztacza się pod jego skrzydłami.
   Spadnie, tym samym przywracając mi świadomość; bowiem przez cały lot chodzę automatycznie, niczym nakręcana maszyna posiadająca jeden cel: zmierzać przed siebie niezauważonym. Tu wkrada się pewien paradoks; stąpam uważnie między chowającymi się przede mną rówieśnikami, tym samym chcąc być niezauważonym - czyż nie mamy tak wiele wspólnego?
   Idąc przed siebie zauważam, że nie potrafię przestać; krok za krokiem przyśpieszam jakby przed czymś uciekając; przed czym - przed ludźmi? Niemożliwe. Tak więc od czego może uciekać rozpędzona maszyna?
Od odpowiedzialności.
   Otóż uciekam przed winą; nie chcę zarażać innych swoją chorobą i czuć się jak na smyczy uwiązany świadomością, że każda oznaka zarazy może pochodzić z mojego wnętrza. Każdy nieprzewidziany ruch, dotyk, smak, zapach; to wszystko może być przeze mnie.
   Gnam przed siebie; niezatrzymany pragnąc wytchnienia, lecz nie mogę  zaprzestać - nie zasługuję na odpoczynek - karę wymierzają mi inni. Widzę klif witający mnie swoimi otwartymi ramionami, rozciągając się przede mną, jakby chciał pokazać mi swoje wnętrze - wreszcie. Przyśpieszam, ucieszony nieuniknionym kontaktem z nowym przyjacielem. Czy tak właśnie chcę skończyć? W mojej głowie natychmiastowo pojawia się przecząca myśl, jednak nie mogę zatrzymać swych kończyn; nie ma żadnej ściany, która mogłaby mnie powstrzymać.
Spadam w znaną mi już pustkę.

niedziela, 25 listopada 2018

"Haiku" [3]

Patrzę na ciemność -
obraz; potwora dłońmi
mnie tulącego

W beznamiętnym
uścisku okala mnie;
jak matka dziecko

Lecz nie próbuję
się wyrwać - nie mogę lub
nie chcę; niczym kwiat

Ogrodnik żaden
nie wyrwie mnie - tego
nigdzie tu nie ma

Wszechobecny stwór
zawiódł go do pokoju
nikłej pamięci

poniedziałek, 19 listopada 2018

"Haiku" [2]

Spróchniałe truchło
zamknięte oczy - jednak
za chwilę światło

Metamorfoza;
ptak wzlatuje wysoko
bez oglądania

Śnieg razi oczy
kojąc je swoim blaskiem
ptak - oślepiony

Uśpiony śpiewa
smutną pieśń zakończenia;
pamięć zostanie

Wesoły ma płacz -
w głowie dawny ma dom;
tęskny wzrok na dół

niedziela, 18 listopada 2018

"Haiku" [1]

Widzę kąt - w nim
człowieka; w ramionach
trzyma niemowlę

Skurczony, smutno
wpatruje się w moje
oblicze; białe

Dziecko rozpacza
zlęknione jasnym światłem
chwila - już spokój

Nadawszy imię
kochający ucieka
ze świata; wreszcie

Kończąc - znów idę;
stara meta; nowy start
kocham ten wyścig

sobota, 17 listopada 2018

Piaskownica.

   Kolejny raz, niczym dziecko, wchodzę do tej samej piaskownicy w poszukiwaniu kontaktu. Kolejny raz go nie znajduję. Znów stąpam bo suchym piasku wsypującym się do każdej części mojego ubrania raniąc moją delikatną skórę.     
   Po co więc to robię? Dlaczego jestem swoim własnym katem, wchodząc do tego nostalgicznego miejsca, przywołując dawne wspomnienia? Nie są one niczym innym a igłami zaszywającymi moje usta.
   Cały zbiornik wypełniony jest małymi robakami wpełzającymi po mnie kończąc w moich oczach, powoli wyżerając je, robiąc mnie ślepym; niestety, te po czasie odrastają, przywracając moją wizję. Insekty jednak nie znikają; wgryzają się coraz głębiej, póki nie staję się pusty. Upadam, bezsilny, a sępy zlatują się, by moje ciało się nie zmarnowało.
   Nie zostaje ze mnie nic.
   Potem jednak zmartwychwstaję. Żyję.
   A następnie przychodzę tu znowu.
   Dlaczego?

Chłód.

   Wokół mnie widzę niezliczone gwiazdy - poukładane w niesymetrycznym ładzie, z wyraźnym trudem starają się zachować jakikolwiek porządek, jakby każda z nich chciała stać obok swojego partnera, lecz jakaś dziwna, niezrozumiała siła odsuwała parę od siebie i oddzielała straszną ścianą; czy jest ona zazdrosna o szczęście tych małych promyków? Może robi to bez namysłu, a jest do tego stworzona, mimo, że nie chce tego robić - próbuje się oprzeć niewidzialnemu władcy, który rozkazuje jej oddzielać kochanków, lecz bez skutku? Przesuwają się powoli, w stronę horyzontu wiedząc, że gdy dojdą do swojej destynacji, znikną na kolejne godziny tylko po to, by znów pojawić się następnego dnia; pogrążone w cyklu, uwięzione przez kogo? Moc, która trzyma je w ryzach? Czy może kogoś większego - tego, który założył obrożę zazdrosnej energii?
   Stąpam po ziemi uważając na to, by nie zniszczyć najmniejszego kępka nastroszonej trawy; idę tempem moich świecących przyjaciół na niebie, nie chcąc prześcignąć ich w żadnych stopniu - gdybym to zrobił, zapewne obraziliby się na mnie, nigdy więcej nie przyozdabiając już ciemnego płótna nad moją głową. Nie wybaczyłbym sobie tego nigdy; w końcu gwiazdy wraz ze swoim nieustępującym im na krok towarzyszem tworzą wspólnie dzieło, jakiego nie doścignie żaden ludzki artysta; może je przenieść na papier -  prawda, lecz jest coś magicznego w obserwowaniu ich życia własnymi oczyma, nie tymi obcej osoby; w końcu każdy interpretuje obraz na swój subiektywny sposób.
   Po chwili dopiero orientuję się, że moje nogi nie dotykają w najmniejszym stopniu gruntu; dryfuję nad nim, jakby unikając go, prawie chcąc przed nim uciec. Czy boję się go dotknąć? To nie może być prawda; w końcu gdybym się bał, wiedziałbym o całym fakcie od dawna. To ziemia mnie odrzuca; nie chce, bym psuł jej dzieła - jest niczym rzeźbiarz strzegący swojego jeszcze niezastygłego dzieła przed innymi ludźmi chcącymi dotknąć nieuformowanej do końca gliny. Po realizacji tego, co się wydarzyło, nagle opadłem - czy to natura zezwoliła na mój upadek, zakopując nasz topór wojenny? A może to ja swoim brakiem respektu oparłem się jej sile, tym samym przełamując barierę?
   Nagle zza horyzontu wyłania się miasto pełne ludzi - chodzących w tę i we w tę, wgapionych w chodnik, nie chcących widzieć pozostałych mimo, że ci są na wyciągnięcie ręki.
   Mieszkańcy są idealnym kontrastem istot wiszących nad nimi, których nie są w stanie dostrzec; rozproszone gwiazdy, tęskniące za swoją drugą połówką potrafią dostosować się do nowych standardów; ludzie - nie. Widzą się wzajemnie; jednak nie dostrzegają. Pogrążeni są w melancholii codziennej pracy, wpatrując się w zimny bruk z napisem "przyszłość". Nie mam nawet ochoty do nich podejść - i tak nie dostrzegliby nowego przybysza, zamknięci w bańce; mimo, że każdy z nich jest odłączony, wiedzą o swoim istnieniu i zdają sobie z niego sprawę, tworzą zgraną całość, dobrze im na swoim gruncie; jest to ich małe królestwo, do którego wtargnięcie karane jest ścięciem nazwanym "wykluczeniem".
   Podchodzę jednak bliżej, by przyjrzeć się ich śmiesznemu krokowi. Dla nich i tak jestem niewidzialny; duch, który co jakiś czas daje o sobie znać poltergeistem czy tu, czy tam, strasząc swoją obecnością niczego nie spodziewającego się przechodnia. Z moich ust padają słowa: "Jestem niewidzialny." a sprawy nabierają niespodziewanego obrotu.
   Otóż ci ślepi ludzie znający sztuczną przyszłość obracają swoje głowy w moją stronę - usłyszeli mnie. Nie jedna, nie dwie osoby, a wszyscy! Nie wiem, co zrobić; pierwszy raz ktoś zwrócił na mnie swój wzrok - jest to co najmniej przytłaczające, jakby każda para oczu była dla mnie ciężarem nie do zniesienia. Nie znałem się od tej strony; czego jeszcze o sobie nie wiem? Wyglądają na zdziwionych, jakby dostrzegli niezwykłego ptaka, który sunie po ciemnym niebie na tle migoczących świateł - może to właśnie dlatego patrzą w tę stronę, a nie na mnie? W końcu jaka jest szansa, by ci dostrzegli mnie w swoim tłumie?
   Po krótkiej chwili poczynają iść; robią to szybko, jak zwykle spiesząc się gdzieś, nie mogąc doczekać się nieznanej nikomu rzeczy. Stąpają coraz szybciej, teraz prawie już sunąc w moją stronę niczym bydło - dopiero w tej chwili dochodzę do realizacji, że to ja jestem ich celem. Jednak czemu to robią? Dlaczego teraz? Czy w jakiś nieznany przeze mnie sposób obraziłem ich, narażając się na gniew? Mój puls wzrasta, a ja odwracam się na pięcie nie myśląc nad innym wyjściem i poczynam moją ucieczkę. Biegnę tak szybko, jak nigdy - czuję się jak ofiara wielkiego motłochu, który szarżuje na sprawcę swoimi grabiami i sierpami, żądni krwi szaleńcy.
   Biegnę niczym jaguar pędzący za swoją ofiarą; tylko, że ofiarą jestem ja.
   Każdy kolejny krok jest szybszy od poprzedniego - nie czuję już zmęczenia; nie stać mnie na nie.
   Mimo całego mojego wysiłku, nie jestem w stanie uciec moim prześladowcom mimo, że ci nie biegną moim tempem - co więc jest moim problemem? Odwracam się co chwilę i widzę, jak dzielący nas dystans zmniejsza się, a ja jestem coraz bliższy mojemu kresowi. Nie ujrzę już pięknego pejzażu gwiazd. Nie dojrzę już nigdy piękna, jakie wyrasta z tej ziemi. Ludzie mnie pochłoną. Jak zawsze.
   W następnej chwili nie widziałem już nic, tylko pustkę.
Koniec - konstans.
Kolejna gwiazda dodana do kolekcji.

czwartek, 15 listopada 2018

Tchórz.

   Góry poczęły się walić, a rzeki ustały płynąć - moim oczom ukazał się pusty, niczym nieskalany teren; czysty, bez najmniejszych skaz - prosty i okalający mnie z wszystkich stron, osaczając mnie swoją dziwną, wściekłą aurą, kąsającą mnie niczym żmija, która przyczepiła się do swojej już ówcześnie konającej ofiary, byleby przyczynić się w pewnym stopniu do śmierci kolejnej jednostki; w końcu już wcześniej stałem zmarnowany, wpatrując się w ten niezrozumiały krajobraz, próbując objąć umysłem wydarzenie, które rozgrywa się właśnie przede mną, a nagły obrót spraw jedynie wszystko pogorszył - nie oczekiwałem, że miejsce to się na mnie zemści, będzie szukało zapłaty (może nie chciałem dopuścić tego do swojej świadomości, jak to zwykle robię?) i żałuję mocno tego, czego dokonałem.
   Sprawa, o której mówię jest tak brutalna, bezprecedensowa, okrutna, niehonorowa i niewybaczalna, a zarazem zmysłowa - wręcz namiętna, że nie jestem w stanie o niej wręcz pomyśleć; mój umysł nie dopuszcza jej do realizacji - nie chce, by coś tak obrzydliwego mogło pojawić się na jego terenie; by na jego ogrodzie mógł wyrosnąć tak bestialski chwast, który z łatwością zniszczyłby wszystkie pozostałe, piękne kwiaty rosnące jeden przy drugim, niczym bracia.
   Co więc teraz pocznę wiedząc, że moje czyny nie zostaną mi wybaczone? Czy na tym pustym świecie mogę cokolwiek zrobić w tej sprawie? Czy będę może jednak zdany na dożywotnie poczucie winy ciążące mi nieustannie na moich barkach? Mam jeden cel, którego nie mogę spełnić; jedyną drogę, którą podążać będę w nieskończoność, gdyż nigdy nie ujrzę mety, atakowany przez węże niemożliwe do dostrzeżenia przez moją przeklętą nieświadomość.
   Nie myślę nawet o fakcie, iż całe zdarzenie mogło wydarzyć się nie z mojej winy; nie mam na tyle odwagi, nie jestem tak bezczelny, by zaryzykować ów stwierdzenie; w końcu co, gdyby okazało się, że jednak mam rację, a to, co się tu wydarzyło w gruncie rzeczy rozpocząłem ja, z własnych, samolubnych i egocentrycznych pobudek? Moja wina byłaby wtedy nie do zniesienia; przygniatałaby mnie, uniemożliwiając mi moją pielgrzymkę. Dlatego wolę pozostać w tej nieświadomości; wolę obwiniać się z góry, gdyż jestem okropnym tchórzem.

niedziela, 4 listopada 2018

Jak bezpiecznie wypić kawę?

   Najważniejszym czynnikiem jeśli chodzi o bezpieczeństwo picia kawy jest to, na jakim stoliku zamierzamy ją położyć. W końcu gdyby nie on, nie moglibyśmy robić przerw, by w spokoju delektować się naszym nektarem bez obaw o to, czy trzymając ją w ręku przypadkiem nie oblejemy nią naszych ubrań. Dlatego przed wypiciem należy poważnie zastanowić się, czy to, na czym chcemy położyć naszą filiżankę jest odpowiednie, czy nie.
   Stoły mogą być różne; są stoły z czterema nogami, są te opierające się na tych dziwnych trójzębach, które chwieją się za każdym razem, gdy ktoś je ruszy, (co zdecydowanie zagraża powodzeniu naszej delektacji - po co ktokolwiek miałby ich używać?), pięcio- bądż sześcionogie, a nawet takie o nogach dwóch, niczym człowiek - zakładając, że jest to człowiek zdrowy; pomińmy poszczególne, smutniejsze przypadki ludzi o nogach trzech, bądź zadowolonych z życia amputowanych uśmiechających się na każdym kroku, często udając szczęśliwych, robiąc z siebie pozytywnie nastawionych do życia szaleńców.
   Nie różnią się one jedynie ilością swoich kończyn; ważnym czynnikiem jest chociażby kształt blatu: kwadratowy, okrągły niczym najbardziej zaokrąglony kwadrat, pięciokątny, sześciokątny itd. - może decydować o tym, czy stół przyda nam się do czegokolwiek, czy będzie jak ten jeden, niechciany przez nikogo zapomniany
i stojący w kącie o trzech nogach, ciągle chwiejący się to w jedną, to w drugą stronę, jakby nie mógł utrzymać równowagi (a przecież ma aż trzy kończyny - nie jedną, nie dwie, jak normalny człowiek, a trzy!) nie dając nam spokojnie postawić na nim kawy, w obawie o wylanie tego przecież jakże cennego dla nas napoju. Tym gorzej, gdy znajdziemy mieszańca; stół trójnogi o blacie tak powyginanym na wszelkie możliwe strony, że nasza ciecz nie ma miejsca do stania nawet, gdy stół nie drga szargany naszym lekkim dotknięciem.
   Gdyż musisz wiedzieć, że dla stołu z trzema nogami nasze nawet niewidoczne dygnięcie może być niczym uderzenie największego tajfunu; położywszy swoją wymarzoną kawę na jego blacie, opierasz się o oparcie swojego krzesła chcąc się zrelaksować, zarzucasz nogę na drugą, przypadkowo muskając krawędź i ledwo się spojrzysz, a twoja kawa już leży na ziemi razem ze stołem - nawet nie słyszałeś, kiedy doszło do całego zajścia!
   Poza szczudłami i czapkami, czynnikiem sprawiającym, że stół jest niepowtarzalny jest jego faktura; prawie jak człowiek, zrobione są one z materiałów o różnych barwach, które czasami mogą ułatwić ich użytkowanie, a czasami wręcz przeciwnie; stoły zrobione z metalu są ciężkie i solidne; nie da się z łatwością ich przewrócić i wylać naszej kawy, zaś stoły zrobione z drewna mogą zostać spalone przez jakiegoś szaleńca z miotaczem ognia wparowującym ci do domu tylko po to, byś nie mógł delektować się twoim pysznym, czarnym napojem.
   Wpada do twojego pokoju nieznajomy mężczyzna ubrany w przedziwną, jasnoczerwoną kurtkę, pięknie komponującą się z jego ciemnymi dżinsami - dziwne; nie dość, że podoba ci się jego ubiór, to jeszcze przecież tak bardzo do siebie nie pasuje! Jakim cudem coś takiego może wpasowywać się w twoje wyszukane gusta, jesteś przecież poważnym człowiekiem - pijasz kawę! Ignorujesz to, wpatrując się w niego uważnie, nie reagując na to, jak nagle zza swoich pleców wyciąga ogromny miotacz ognia (skąd on się wziął? przecież nie przyszedł tu z nim, widziałbyś go w końcu wcześniej - wyjął go z kieszeni?). Podbiega do twojego stolika, na którym leży - o zgrozo! - twoja świeżo zaparzona kawa. Jego płomienie pożerają twój blat niczym ogromny potwór zjadający zaludnione miasto; ty jednak nie robisz nic, zafascynowany jego abstrakcyjnie przyciągającym ubiorem. Nie zdołałby zakłócić twojej porannej kawie, gdybyś zdobył się jednak na zakup tego pięknie rzeźbionego, metalowego stołu! Żałujesz, popłakując nad swoim zabrudzonym ciemną plamą dywanem. (Jak to się stało, że tak ogromny miotacz zajął jedynie stół, nie cały twój dom?)
   O stołach można by rozwodzić się jeszcze godzinami; lecz nie mam na to czasu - przecież w tekście ten nie istnieje. Mógłbym zacząć pisać o innych materiałach, o tym, jak faktura stołu może mieć znaczenie, jeśli chodzi o tarcie wywierane na szklankę leżącą na jego powierzchni, bądź o tym, jak uroda stolika może przyciągnąć obcych ludzi, by ci podeszli i ją ukradli, lecz tego nie zrobię; wszystko to przyjdzie do ciebie z czasem!