poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Nadzieja.

Stoję pod budynkiem wystraszony, słysząc wszechogarniający mnie szum - to wiatr? Czy może deszcz? Boję się poznać odpowiedź na to pytanie; chcę wreszcie pójsć do przodu, lecz kolejne dźwięki zalewają mnie niczym fale na opuszczonej plaży. Zamykając oczy przenoszę się na piaszczysty ląd. Przed oczami jestem wręcz w stanie dostrzec parabole wody, które niczym potwór próbują złapać mnie swoimi ciemnogranatowymi łapami; 

stoję wpatrzony w ich piękno, przestraszony ich przytłaczającym ogromem

strach ten wbija się gdzieś głęboko pod powierzchnię mojej skóry

zadomawia się - psuje mnie od środka, czekając na okazję

niczym wąż, wije się pośród traw i odlicza minuty

jego oślizgła skóra staje się częścią mojej

powoli przestaję czuć naszą granicę; 

czy moje oczy zawsze miały

ten blask? ten smutek?

czy to moje oczy?

nie pamiętam

co moje

co nie


Słyszę zbliżające się szybko kroki w oddali, a ich tempo przypomina bardziej łoskot biegnącego konia, niż chód zwykłego człowieka. Próbuję otworzyć oczy, lecz nie jestem w stanie dostrzec żadnego kształtu. Czy mój towarzysz zabrał mi wzrok? Czy nie jestem już w stanie widzieć? Czy jedyne na co będę mógł patrzeć to te przeklęte fale, które hipnotyzująco uderzają o brzeg? Zapłakany, poczynam krzyczeć do nieznajomego:

-HEJ! ZATRZYMAJ SIĘ, PROSZĘ, POTRZEBUJĘ POMOCY! BŁAGAM, POMÓŻ MI, MUSZĘ RUSZYĆ SIĘ Z TEGO MIEJSCA!

Odpowiada mi tylko drwiąco kolejna fala.

-PROSZĘ CIĘ, PODEJDŹ TUTAJ, JEŚLI MNIE SŁYSZYSZ! POTRZEBUJĘ UCIECZKI, POTRZEBUJĘ DROGI, POTRZEBUJĘ KIERUNKU! 

I kolejna, mocniejsza, chcąc zapewne mnie przestraszyć. 

Ostatnimi siłami, zrezygnowany, wołam:

-NIE WIEM, KIM JESTEŚ I NIE WIEM DOKĄD ZMIERZASZ, ALE POTRZEBUJĘ JEDYNIE ODPOWIEDZI, NIC WIĘCEJ!

...

Znów zaczynam słyszeć kroki. Tym razem głośniejsze - zbliżające się do mnie. Szum zaczyna się wzmagać, czuję pewne poruszenie wśród traw. Nie ma jednak na to czasu, gdyż w odpowiedzi na moje błagania ktoś pyta:

-Czego chcesz? Naprawdę nie mam teraz czasu, spieszę się.

-Chcę jedynie wiedzieć, czy pada deszcz.

-I dlatego krzyczałeś w niebo głosy, błagając mnie o pomoc?

-Wiem, że wydaje się to trywialne - mam jednak pewną straszliwą chorobę; otóż sprawia mi to niewyobrażalny ból, gdy choćby jedna kropla deszczu dotknie mojej skóry - padam na ziemię w agonii, nie mogąc poruszyć choćby palcem, dlatego boję się tak bardzo wychodzić spod bezpiecznego miejsca, gdy nie mam pewności, czy pada deszcz. Wyjście na otwarte pole pełne kropel mogłoby kosztować mnie moje życie.


Po chwili ciszy wypełnionej falami słysze jedynie w odpowiedzi:

-Żałosne.

Głos odszedł, zostawiając mnie ponownie samego, a jego kroki poczęły zanikać gdzieś we wszechobecny szum, powoli rozpływając się w powietrzu.

-NIE! CZEKAJ! NIE ZOSTAWIAJ MNIE TU SAMEGO, PROSZĘ CIĘ, NIE CHCĘ PONOWNIE! BŁAGAM!

Szum staje się coraz głośniejszy; teraz bardziej przypomina przerażające, chaotyczne wycie syreny, osłupiając mnie.

Nie wiem, co się dzieje.
Dźwięk powoli rozsadza mi głowę.
Poczynam biagać, próbując wydobyć go z środka.
Uderzam głową o ścianę, krzyczę, ile sił w płucach.
Siła, z jaką fale uderzają o brzeg jest niewyobrażalna i czuję, że zaraz zabiorą mnie ze sobą.
Skaczę, próbując przed nimi uciekać.
NIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIECNIEMOGĘPRZEDNIMIUCIEC
nie
mogę
uciec

Zdesperowany, wybiegam spod budynku i czuję krople deszczu na mojej skórze. Małe kawałki szkła zaczynają spadać z nieba, przecinając moją skórę pod najróżniejszymi kątami, barwiąc się na czerwono od mojej skóry. Wreszcie widzę! Widzę!

Stoję na środku białej, bezkresnej pustyni, lecz wszechogarniająca pustka daje mi pewną nadzieję. 

Barwię jej powierzchnię na szkarłatny kolor niczym malarz, malujący piękny pejzaż; Tańczę wśród pocisków, które przeszywają mnie ze wszystkich stron - jestem szczęśliwy, jestem... spełniony. Moja posoka rozbryzguje się na lewo i prawo, tworząc kształty, o jakich nawet nie śniłem; Cierpię, płaczę, jestem w niewyobrażalnej agonii, wymiotuję na swoje stopy, pocę się, płaczę, lecz nie myślę o tym, gdyż jestem Stworzycielem, jestem Bogiem! Przez chwilę unoszę się w powietrze, widząc wszystko z lotu ptaka - widzę, co stworzyłem i wiem, że jest to dobre. 

Po czasie ja, a raczej moje resztki, spadają na ziemię i oddychając świszcząco, gulgotając cicho  porozrywanymi płucami, pełzam po ziemi w kierunku słońca, by pewnego dnia narodzić się na nowo.