środa, 7 października 2020

za dużo czynności na raz

 "Teraz mi się uda,
wreszcie mi wyjdzie,
uda mi się, uda,
trzy-
dwa-
jeden-"

Po czym biorę się do pracy, tak jak to planowałem od początku tygodnia.

    Jest niedziela; ja jednak znów skupiam się na tym, by zacząć to robić.

    Czuję, jakby masa wielokolorowych liści nieustannie zasypywała mój umysł, a ja z grabiami muszę go odkopywać spod coraz to kolejnych warstw;

    Najpierw te żółte- złociste, raczej. Z wierzchu wydawać by się mogły piękne, dostojne wręcz, jednak  jak wszystko inne, mają swoją drugą stronę; są kruche, delikatne, rozpadają się pod palcami; swoimi kolcami tworzą dziwne kształty, często zachowując się nieznośnie, gdy ktoś wejdzie na nie kompletnie niespodziewanie. Ich swobodne poruszanie na wietrze jest niczym melodia grana na mahoniowych skrzypcach przez muzyka zakochanego w swoim fachu, przytulającego swój instrument niczym nowo narodzone dziecko obserwujące świat i po raz pierwszy doświadczające jego piękna.

    Te jakże jeszcze młode liście są tylko przykrywką, gdyż zaraz pod nimi czyhają bardziej już czerwonawe, krwiste wręcz odmiany, które przykryte gęstą warstwą swoich mniej dojrzałych braci zaczynają powoli podejrzewać, jaki czeka ich los; nie przykładają do tego jeszcze większej uwagi. Zapominają już z czasem jak wyglądała powierzchnia; nie pamiętają już pieśni, której częścią niegdyś były, lecz wciąż szepczą między sobą najróżniejsze powierzchniowe wspomnienia, widząc dalej gdzieniegdzie promyki słońca i szmerając przy tym cichutko, starając się nie budzić tym swoich starszych już pobratymców. 

    Ci ugrzęźli pod innymi, gnijący i rozkładający się, zbrązowiali, stęchli i cuchnący, leżą w najniższych warstwach tego mrowiska w prawie zahibernotyzowanym stanie; bez sił, by się ruszyć i bez woli, by wygrzebać się spod całego ciężaru, lgnący jedynie do najszybszego końca. Leżą ściśnięci, nie widząc nic wokół oprócz ciemności, czując jedynie swoją wzajemną obecność. Panuje tam cisza, przerywana jedynie cichym podśpiewywaniem robaków przechodzących gdzieś obok, dających nadzieję na szybki koniec.

    Największym wrogiem i przyjacielem jest tu wiatr; to on decyduje kiedy i jak mocno zawieje, zabierając liście ze sobą, bądź zostawiając je na pożarcie swoim braciom.

Jak przestać myśleć, by w końcu zabrać się do pracy?

    Kiedyś przechodząc obok sklepu, żebrząc o pieniądze spotkałem pewnego mężczyznę; dał mi on pieniądze, chleb i mieszkanie. Nie wiedziałem jak mu dziękować! Zaproponowałem mu, że kiedyś, gdy wyjdę z dołka oddam mu wszystko co do grosza; ten nic nie odpowiedział, ale uśmiechnął się szeroko i odszedł. Uznałem, że nie ma co; muszę jakoś te pieniądze pomnożyć. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy, szczególnie biorąc pod uwagę mój brak wykształcenia. Przypomniałem sobie jednak o jednej, jedynej rzeczy, jaka mi wychodziła w życiu: hazard. 

    Wiedziałem, że jest to zły pomysł, jednak nie miałem innego wyjścia; musiałem coś zrobić, bo nie dożyłbym kolejnego tygodnia - pieniądze w końcu się skończą, a ja znów zostanę na ulicy z jeszcze większą ilością długów...

    Dlatego postanowiłem - zagram w ruletkę. Jedna wygrana - tyle mi starczy.

    Poszedłem więc do najbliższego kasyna i zagrałem. Nigdy chyba czas nie dłużył mi się tak, jak wtedy. Siadając przy stole pociłem się niewyobrażalnie, a wzrok ludzi siedzących obok mnie mroził krew w żyłach. Czułem jak wyśmiewają mnie i tylko komentują pod nosem "oblech" lub "brudas". Jednak nie mogłem dać sobie wejść na głowę; postawiłem i czekałem. Zanim mrugnąłem, jakby ktoś wyciął kawałek z mojego życia - koło było przekręcone, a ludzie wpatrywali się we mnie jak w ducha; wygrałem! Nie wiedziałem jednak, jak zareagować. Odebrałem moją nagrodę i wybiegłem z kasyna, ciesząc się z tego, że będę mógł przeżyć kolejny miesiąc. Kusiło mnie jednak, by wrócić i zagrać jeszcze raz. Nie zrobiłem tego - uznałem że będę silniejszy, że nie ulegnę samemu sobie. Nie jestem taki słaby.

    Miesiąc później, głód znów zaczął mi doskwierać. Mieszkanie nie wyglądało schludnie, lecz nie wyglądało też najgorzej. Nie wiedziałem jednak, co zrobić. Ubiegły miesiąc nic mi nie dał; dalej byłem tym samym żebrakiem z ulicy, któremu ktoś po prostu dał dom. Dawno zdążyłem już zapomnieć o mojej wygranej, lecz jednego pamiętnego dnia nagle wróciły wszystkie wspomnienia; pamiętałem tę ekstazę i adrenalinę przy wygranej - uczucie nie do opisania. Nie było więc odwrotu. Nie myślałem nawet nad przekonywaniem samego siebie, bo wiedziałem, że to nie poskutkuje. 

    To samo miejsce, ten sam człowiek, jedynie miesiąc później. 
    Przegrałem.
    Straciłem wszystko, znowu.

    Siedzę więc na ulicy, czekając na zbawiciela, który przyjdzie i wygrzebie mnie z tego miejsca. Czuję jednak, że moja jedyna szansa przepadła, a jedynym, kto zawinił jestem ja.