środa, 26 września 2018

Mój umysł.

Codzienne życie
jest dla mnie niczym
siłownia
dla umysłu

ćwiczę go na różne sposoby
na rzeczach
które się
wydarzą
wydarzyły
i nie wydarzą

jednak jest to
męka
bez efektu

czasami nadchodzi jednak
pewna chwila
pewien moment
kiedy poczuć się mogę
człowiekiem.

Spacer.

   Jeśli kiedyś dostrzeżesz mnie wpatrującego się w jakiś niewidoczny punkt na horyzoncie - zapatrzonego, jakbym stał w ogromnej galerii analizując dokładnie najdoskonalsze dzieło sztuki, to wiedz, że najprawdopodobniej wyszedłem z moimi myślami na niespodziewany spacer.
Mrugnięcie.
   Początkowo wydaje mi się, że jest to wyjście przyjacielskie - ot, wycieczka zapoznawcza po krajobrazach mojego umysłu - tu jakaś osoba, tam dziwna rzeźba, która ugrzęzła mi w pamięci, niezrozumiana; po jakimś czasie okazuje się jednak, że im dłużej przyglądam się malowniczym drzewom, słuchając moich myśli opisujących je na najróżniejsze sposoby, coraz więcej z widzianych przeze mnie rzeczy zaczyna gnić przed moimi oczami. Moje myśli jednak, zamiast pójść dalej, trzymają mnie w jednym miejscu, bym napawał swój wzrok stęchlizną i degeneracją. Wmawiają mi że taka jest kolej rzeczy, i że kiedyś stanie się to również ze mną; ja nie chcę ich słuchać - w końcu jeszcze przed chwilą napawałem się ich pięknem; lecz nie mogę przestać - nie mogę zakryć moich uszu dłońmi; przez zatkane uszy wciąż słyszę wszystko głośno i wyraźnie - w końcu są to moje myśli.
   Moje; lecz obce; niekontrolowane; nagłe; atakujące z zaskoczenia - niczym rosiczka, wabiąca mnie pięknym zapachem sprawiają, że czuję się komfortowo, by w następnej sekundzie złapać mnie w swoją pułapkę. A ja, niczym mucha nie uczę się na błędach, wciąż mam nadzieję, że tym razem będę mógł zasmakować tej piękności, przez co głupio popadam w tę głupią zadumę nad końcem i bezsensownością.
   Im dłużej wpatruję się w zniszczone drzewa, tym głębiej zapadam się pod ziemię; dostrzegam, że ugrzęzłem w bagnie bez wyjścia i nawet nie próbuję z niego uciec. Topię się w nim, nie widząc już moich myśli mając nadzieję, że prędzej, czy później się to skończy. I się kończy; jednak nie na długo.
Mrugnięcie.
   W mgnieniu oka dochodzę jednak do siebie, rozglądając się po świecie nie widząc już kolorów. Słyszę z tyłu głowy moje myśli i odliczam powoli czas.

Chodzę czasami na spacer
z myślami
te pokazują mi piękno życia
drzewa
kwiaty
ludzi

jednak okazuję się być
niegodny
tego.

niedziela, 23 września 2018

Wyścig.

   Od lat szukam odpowiedniej perły - jedynej, niepowtarzalnej. Gdziekolwiek nie pójdę, myśl, że jeszcze jej nie odnalazłem ciągle zawraca mi głowę. Chodzi za mną, niepostrzeżona, stale przypominając mi o tej pustej części mnie, której jeszcze nie zdołałem zapełnić. Prawi mi morały - bez ustanku stawiając na moje barki poczucie winy, co sprawia, że szukam jej coraz mocniej. Nie wiem, dlaczego miałbym ją znaleźć - nie wiem nawet, co by się stało, gdybym wreszcie osiągnął mój cel, jednak ciągle próbuję, zmuszany przez moje wewnętrzne ja.
   W tej całej szaradzie nie chodzi zapewne o sam fakt znalezienia perły, lecz o nieustające poczucie niepełności; braku jakiegoś elementu, którego nigdy nie odnajdę - choć, czy nie znajdę jej ze względu na to, że to ja nie potrafię szukać? Czy może jednak sam jestem sobie winien, obarczając się tą odpowiedzialnością? Czy kiedy osiągnę swój upragniony cel, będę zadowolony? Czy może jednak zasmucę się faktem, iż moje poszukiwania wreszcie dobiegły końca? Czy zacznę szukać ponownie? Czy jestem na to skazany? Skazany przez siebie?
   Sztuką nie jest znaleźć małża; nie jest nią też znalezienie tego z perłą - prawdziwym osiągnięciem jest znalezienie tej najpiękniejszej, najdoskonalszej - tej, której kolor będzie przypominał gwiazdy, a jej blask będzie świecił mocniej niż słońce w zenicie. Kiedy znajdzie się takową, okazuje się, że istnieje kolejna warstwa do całej gonitwy - należy utrzymać ją tak nieskazitelną. Należy ją pielęgnować, by nie zarysować jej z żadnej ze stron, by jej światło nie zgasło, niczym zdmuchnięta świeca, a idealnie okrągły kształt nie miał żadnych uszczerbków. A to okazuje się niemożliwe - dlatego po jakimś czasie, trzymając ją w dłoniach zaczynamy zauważać coraz to nowe niedoskonałości, coraz to nowe rysy, uszczerbki. I wtedy zaczynamy zastanawiać się nad sensem istnienia ideału.
   Jednak wiem, że nigdy jej nie znajdę. Nie z samego powodu, że ta nie istnieje, lecz z tego, iż na nią nie zasługuję. Ja, wiecznie zagubiony w nieistniejącym wyścigu; wyścigu, na którym sam się umieściłem i w którym sam postawię sobie metę. Ktoś taki nie ma prawa zobaczyć takowej perły. Jednak czy ktokolwiek na nią zasługuję? Może uroda perły nie jest z góry obiektywnie, ustalona, lecz każdy z nas widzi każdą perłę ze swojej perspektywy? Każdy z nas doświadcza piękno w inny sposób, subiektywnie? Czyż nie jest to natura świata?
   Mimo tego nadal szukam. Nie wiem, czemu. Może z natury daję sobie złudne nadzieję, by potem nie osiągając celu dręczyć się po nocach?

piątek, 21 września 2018

Oszustwo. (Orfeusz i Eurydyka)

Gdy Orfeusz zdał się na to
nad czym
leżał pod drzewem
póki nie spadło jabłko

wziął swą lirę
w ręce
i stał się najpiękniejszym
magiem

ukazał tym
co pod ziemią
istnieją
prawdziwe słońce

"Oh, oddaj mi mę
ukochaną
piękną
jedyną!" krzyknął;

pomyślał, że udało się
ukazał też światło
temu, któremu nie pisane jest
go widzieć

jednak ten, zwodniczy
podstępny
oszukał go
obiecał wybrankę

dał
warunek

jednak nie będąc człowiekiem
złamał przysięgę
puścił Orfeusza
samego

ten
oglądając się
dostrzegł jedynie
jaskinię
i zrozumiał
że uwierzył
choć nie powinien

rzucił się na pastwę
istotom
które nie były czyste
choć powinny.

Zbłąkany kot.

   Od kiedy pamiętam, chodził za mną kot - nie był to zwykły futrzak, jakiego można spotkać na przybrzeżnej ulicy - miał ogromne oczy, zawsze głęboko wpatrujące się we mnie, jakby analizowały każdą, najmniejszą część mojego ciała; ciemnoszare futro, w niektórych miejscach wchodzące łagodnie w czerń, by zaraz ponownie przemienić się w kojący, szary kolor - wyglądało ono, jakby ekscentryczny artysta namalował najwspanialszą abstrakcję tuż na jego grzbiecie. Poza tym, posiadał on małe, skośne uszy wystające z czubka jego drobnej mordki - jakby chcące ukryć się przed światem.
   Zawsze zastanawiałem się nad tym, dlaczego to biedne zwierzę podążało za mną krok w krok - śledziło mnie? Czy może jednak szukało towarzysza, którego chętne było zabrać w niezapomnianą podróż, jak z najpiękniejszej baśni? Nigdy nie pił, nie spał, nie jadł - choć może robił te czynności, kiedy go nie widziałem? Może kiedy spałem, zamiast wpatrywać się we mnie bezczynnie świdrując mnie wzrokiem, spał, zbierając siły na kolejny dzień obserwacji? Może jadł, zapełniając swój żołądek resztkami jedzenia, jakie pozostały dla niego na stole, a ja podświadomie wieczorem, z przywiązania do mojego małego przyjaciela mu je zostawiałem?
   Kiedy przechodziłem przez ulicę, mijając innych ludzi, zauważałem, że ci go nie widzą - nie dostrzegają go. Przez jego ciemne futro? Ze względu na niezdolność do zobaczenia go, brak odpowiednich bodźców? A może po prostu z wyboru nie chcieli go widzieć? Tak, czy inaczej błąkał się między ich nogami, zdolnie wymijając jedną za drugą, niczym najprostszy tor przeszkód.
   Będąc w domu, często starałem się go pogłaskać - próbowałem nawiązać z nim jakiś bliższy kontakt. Ten jednak za każdym razem, kiedy widział moją rękę nadciągającą powoli ku jego małemu łepkowi, uskakiwał z lekką wściekłością i troską, jakby martwił się o mnie i o to, co może zdarzyć się kiedy w taką interakcję wejdziemy. Ubiegał wtedy zawsze do najbliższego kąta, i stamtąd rozmyślał nad swoimi następnymi ruchami, zapewne starając się uporządkować swoje myśli.
   Pewnego dnia jednak, udało mi się go dotknąć. Kiedy poczułem pod moimi palcami jego miękką, puszystą sierść, usłyszałem lekki gong, a z miejsca, w którym ją musnąłem, zaczęły rozlewać się dziwne, pulsujące fale przenikające wszystkie zmysły - po chwili rozległa się niewytłumaczalna melodia, która rozchodziła się po całym pomieszczeniu w leniwym marszu, jakby nie chciała się za szybko zakończyć; zaczęła tańczyć wokół mnie, wirując swoimi niewidzialnymi skrzydłami wokół mojej głowy, zatapiając ją w swoim symfonicznych dźwiękach o najszerszej skali. W tle wciąż było słychać echo gongu, które przygrywało łagodnie pięknej melodii, dopełniając ją, jakby byli braćmi. Kiedy spojrzałem na kota, widziałem ulgę poprzedzającą niewyobrażalny strach. Przed czym? Dostrzegłem również jego ogon, latający to w prawo, to w lewo, bez specjalnego rytmu swoich działań, co kontrastowało z kwitnącą kompozycją rozbrzmiewającą w tle. W chwili wszystko to ucichło, dając mi złudne uczucie nadziei.
   Następnego poranka, kota już nie było. Uciekł gdzieś, zapewne przerażony moją akcją. Jednak jestem z niego dumny -w końcu zgodził się na mój ruch, dając się pogłaskać, nie licząc na konsekwencje, jakie przyniesie przyszłość. Błąka się pewnie gdzieś teraz, szukając kolejnego właściciela, którego będzie mógł obserwować do czasu, aż go wystarczająco dobrze nie pozna. Jednak gdy do tego dojdzie, obdaruje go najpiękniejszym prezentem, jaki może mu podarować.

wtorek, 18 września 2018

Ściana.

   Czasami w swoim życiu napotkasz ścianę; spojrzysz na nią ze wszystkich stron - zobaczysz jej piękne zdobienia nadające jej niesłychanego blasku, dziwne girlandy porozwieszane na całej jej powierzchni; absurdalną fakturę, szurającą pod twoimi palcami oraz ten niemożliwy do określenia kolor.
   Zaczniesz się wtedy zastanawiać: Czemu tu stoi? Czemu zagradza mi przejście, taka piękna, dostojna ściana? Spróbujesz się na nią wspiąć; złapiesz się każdego kolejnego migającego światła, byleby mieć oparcie - byleby wdrapać się na szczyt tej niezdobytej góry i zobaczyć, co się za nią znajduje. Z własnej ciekawości? Z chęci samorealizacji, szukania celu? Czy może właśnie wręcz przeciwnie - z jego braku; chcąc go odszukać [znaleźć]?
   Po niezliczonych próbach zaczynasz wreszcie coś nowego; próbujesz się przebić - zaczynasz napierać pięściami na jej niezrozumiałą dla ciebie powierzchnię, chcąc ją zburzyć; uderzasz w nią z całych swoich sił by się wyładować, nie mieć już przed oczami tej kunsztownej ściany; rzeczy, w którą wpatrywałeś się od dawna - którą przeanalizowałeś na wszelkie możliwe sposoby; którą znasz już na wylot i zaprzyjaźniłeś się z nią, bądź może nawet zakochałeś.
   Miłością platoniczną, która po jakimś czasie przerodziła się w namiętne zauroczenie; aż w końcu w szewską pasję. Próbujesz ją więc teraz zniszczyć w furii, jaka nigdy wcześniej cię nie ogarnęła; kopiesz ją, uderzasz w nią głową aż do momentu, gdy zdajesz sobie sprawę, że twoje stargane kończyny zaczynają sączyć się krwią; wszystko to bez efektu.
   Jest to moment dziwnej realizacji; dojścia do wniosku, że wszystko to było na nic. Nigdy nie chciałbyś zniszczyć czegoś tak pięknego i doniosłego jak ściana, którą napotkałeś i z którą wszedłeś w egzotyczną, nigdy dotąd nieznaną ci relację. Widzisz ślady twojej krwi na jej powierzchni; są one jednak białe, a twoje rany mimo, że bolą - zasklepiają się w niewytłumaczalny sposób. Dostrzegasz piękno, którego dziwnym trafem chciałeś się pozbyć. "Czemu?" i "Jak?" to pytania, które zdajesz zadawać sobie zbyt często, więc rezygnujesz z dalszego dociekania idei istnienia ściany; zawracasz więc - nie zrezygnowany i zawiedziony, lecz z nową wolą życia, która prowadzić cię będzie na swojej smycz- kto wie jak długo.
   Kiedy o niej zapomnisz, tej już nie będzie - gdy znajdziesz się ponownie w tym samym miejscu i przypomnisz sobie o niej - wspomnisz ją, nostalgicznie wpatrując się w ziemię myśląc, jakie niestworzone historie mógłbyś opowiadać ludziom o czasie spędzonym wspólnie. Szybko jednak zaprzestaniesz dalszego marnowania czasu i pójdziesz przed siebie, wreszcie mogąc odkryć to, co kiedyś ukrywała przed tobą w tajemnicy - i będzie to dobry ruch.
   Jednak zawsze z tyłu głowy będziesz wiedział, że kiedyś się jeszcze spotkacie; wtedy wtedy jednak, jako starzy znajomi, uściśniecie się w przyjacielskim uścisku, wspominając stare dzieje, a ta ponownie zniknie, pozostawiając w tobie małe ziarenko doświadczenia, które wkrótce wyrośnie i da życie kolejnej ścianie. Ponieważ taka jest kolej rzeczy.

czwartek, 13 września 2018

> Mit o stworzeniu świata. < (cz.3)


 MIT O STWORZENIU ŚWIATA

Kiedy zstąpił na ziemię, wszystko było jeszcze puste, wyblakłe, bez większego sensu. Nie wyglądało to tak, jak planował – był rozczarowany efektem. Dlatego zamierzał to zmienić. Nie w ten sposób miał zostać zapamiętany – nie chciał być pierwszą Istotą, która zakończyła egzystencję, a która nie zostanie zapamiętana – nie mógł sobie pozwolić na taką zniewagę. Wiedział bowiem, że gdy zniknie, każdy z jego pobratymców to odczuje – zaczną go szukać, wejdą do jego Warstwy aby dostać odpowiedzi, lecz zastaną jedynie Ziemię. Nie może jednak pozostać ona w takim stanie.
Zaczął więc tworzyć – dał upust swoim myślom nie ograniczając się - jednak kiedy da się wolność takiej istocie, jest pewne, że efekt będzie zjawiskowy i niepowtarzalny; można powiedzieć, że był jak genialny artysta bawiący się konwencją - niczym mistrzowski malarz z pustym płótnem smagający swoim pędzlem po jeszcze nie zagospodarowanej przestrzeni; był tancerzem wśród kolorów - okręcał się wokół roślin tworząc najróżniejsze kształty – kwiaty wyrzeźbił samym poruszeniem palca, krzaki powstawały zaraz przed skokiem, kiedy wybijał się, schylając jak najniżej, byleby wyskoczyć wysoko i stworzyć kolejny kłębek trawy; robił piruet, a za nim, niczym najdoskonalsza partnerka, tworzyły się strome góry i kaniony; idąc tanecznym krokiem stworzył morze oraz jego szumiące i nostalgiczne fale, mające przypominać mu o jego świecie - o tym, że to, co właśnie tworzy jest jedynie cieniem urody jego lądu, marną kopią, lecz nie chciał teraz o tym myśleć; chciał jedynie tworzyć, kontynuować tę eksplozję barw, o których nie miał pojęcia, że nawet istniały – zaczął śpiewać, a z jego ust poczęły wylewać się najpiękniejsze słowa, tworząc ptaki – te towarzyszyły mu w akompaniamencie, dodając swoje barwne, choć skrzekliwe głosy; wokół nich tworzyło się nowe życie, a wszystko wyglądało jak najdoskonalsze dzieło sztuki - tworzyło idealną harmonię, współgrało ze sobą w symfonicznym ładzie. Za nimi kroczyły sarny – biegły, byleby nadążyć za swoim przywódcą i obserwować, jak na ich oczach tworzy się nieodkryty, dziewiczy świat, po którym stąpać będą do końca swoich dni. Wyglądało to magicznie – na froncie stał artysta, przed którym wylewało się piękno, szedł przed siebie niosąc nadzieję i ład; za nim, w idealnym szeregu szły wytwory jego najdoskonalszej wyobraźni – zwierzęta – w tym sarny, dziki, jelenie, trzody chlewne oraz wszystko, co teraz stąpa po ziemi; na końcu były ptaki, które zamykały ten symetryczny szereg, podśpiewując radośnie, ciesząc się na myśl istnienia w tak cudownym świecie. Na końcu zaczął rzeźbić ludzi – robił to na przykładzie formy, jaką przyjął, gdy pojawił się na globie. Ci jednak nie dołączyli się do jego orkiestry i rozeszli się po całym świecie, nie dostrzegając stworzenia piękna, jakie rozgrywało się na ich oczach. Pod naporem ich ciężaru, oraz z uwagi, że ziemia nie była wtedy uformowana, zaczęli powoli się obniżać, co skutkowało stworzeniem dolin; z roślin bawełny stworzył chmury, które tkała Wielka Tkaczka, opiekunka nieba.
Następnie stworzył Boga Sonosa, oraz Boga Sonesa – Słońce i Księżyc, ułożył je w idealnej harmonii po dwóch stronach horyzontu tak, by zawsze jeden wyglądał na zewnątrz tak długo, jak drugi; niestety jednak, ci po jakimś okresie zaczęli walczyć ze sobą zaciekle, gdyż każdy chciał patrzyć się na Stworzenie. Po pewnym czasie jednak zaprzestali wojny pod naporem Istoty, przystając na Układ Równości. Jako, że bez śpiewu ptaków na Ziemi było cicho, postanowił stworzyć istoty zwane Aerami – te w jednej chwili rozlały się po powierzchni całej Ziemi, nie zostawiając choćby jednej wolnej przestrzeni. Stworzenia te miały nie tylko sprawiać, iż na tym świecie nigdy już nikt nie usłyszy ciszy, lecz miały też wiązać istoty na nim żyjące do bodźców zewnętrznych – bez Aer, każde stworzenie stąpające po Ziemi miało ulec natychmiastowej śmierci. Aery nie tylko więziły ludzi, lecz dawały im również wolność – dzięki nim, Ziemianie (bo tak właśnie Istota nazwała swoje stworzenia) mogli przesuwać  dowolne przedmioty; wystarczyło, że ktoś miał taką wolę, a Aery od razu zbierały się w małą grupę i robiły całą tę pracę za niego. Fenomen ten nazywany jest teraz „grawitacją”.
Aby zapobiec temu, by inne istoty nie mogły skończyć swojego istnienia – może z zawiści, może z samej troski o ich egzystencję, stworzył Pustkę – to do niej miały trafiać wszystkie istoty po śmierci. Nie było w niej nic – samo określenie „nic” nie oddaje istoty pustki – nie było tam niczego – myśli, snów, rzeczy materialnych, kłopotów. Za jej strażnika ustanowił Chrogonosa – Boga Śmierci, Pustki – patrona wolności. Miał on pełnić służbę przez całe swoje istnienie, pogrążony w bezkresnym śnie – do czasu, aż nie napotkał on jakiejś Istoty – zmuszony był wówczas wydalić ją ze świata. Każdej, prócz Niego.
Mimo napracowania, wciąż był niezadowolony z efektu - nadal czuć było pustkę rozwodzącą się po powierzchni Ziemi – nie miał jednak pomysłu, jak ją wypełnić Pogodził się z tą myślą, a następnie postanowił sprawdzić, jak miewają się jego stworzenia – zauważył wtedy pierwsze cywilizacje powoli rozwijające się, rozrastające niczym kwiaty. Jedno z miast szczególnie zwróciło jego uwagę – położone było w pięknym miejscu, wśród najróżniejszych skał i zieleni. Uważał, że świetnie komponowało się z wszystkim, co dotychczas stworzył. Niestety – było one zagrożone przygwożdżeniem przez ogromną, ledwo trzymającą się na powierzchni klifu skałę. Nie chcąc, by tak urodziwe miejsce zostało zniszczone, objawił się mieszkańcom, zawierając z nimi pakt – za cenę połowy ludzi, ten usunie zagrożenie, dopilnowując, by nigdy już nie znalazło się w podobnym niebezpieczeństwie. Ludzie początkowo byli sceptyczni, lecz po głębszym namyśle zdecydowali poświęcić się dla przyszłych pokoleń. Okazało się to jedynie testem – Istota to doceniła, w rzeczywistości usuwając skałę za cenę ich wiary i posłuszeństwa. Uznała bowiem, że zawierzyli jej w pełni swoje życia, tym samym spłacając dług. Po tym zdarzeniu, nazwano miasto „Zawierzeniem”, które następnie przemieniało się z wieku na wiek; usłyszeć można było o „Zawarciu” (paktu) i „Zawierceniu” (nikt do końca nie wie, skąd się wzięło) – ostatecznie jednak skończyło jako „Zawiercie”.
W końcu nadszedł moment, na który czekał od zawsze – wiedział od jakiegoś czasu, że się zbliża małymi, powolnymi krokami. Był jak cień, nieustannie stąpający za nim, lekko przestraszony, niepewny - w końcu jednak zdobył się na odwagę, zaszedł Istotę od tyłu i dźgnął go nożem zwanym przemijaniem, końcem – metą. Jego śmierć nie była nadzwyczajna – nie różniła się specjalnie od innych ludzi. Pewnego dnia po prostu poczuł nagłe ukłucie w klatce, zjadające go od środka. Czuł błogą euforię, wreszcie będąc uwolnionym od egzystencji. Kiedy wydał ostatnie tchnienie, jego ciało upadło, leżąc bezczynnie, bez oddechu. Podleciały wtedy Aery, pchające go w nieustannie w stronę ziemi – było ciężko, był w końcu Istotą – jednak po długim czasie udało się – zespolił się z gruntem, a na jego miejscu wyrosło drzewo mające przypominać jego oryginalną formę. I przypominało – była to idealna interpretacja jego prawdziwej postaci. I w ten sposób ziemia została dopełniona. Nie była już pusta – wypełniały ją piękne, barwne drzewa, mające przypominać mieszkańcom o Istocie. Niestety jednak, po eonach istnienia planety, ona sama zapomniała, jak drzewa wyglądały za czasów Rzeźbienia – dlatego teraz są one powyginane na wszelkie strony, próbując dociec dawnego wyglądu stwórcy. Poza jej figurą, zapomniane zostało również jej imię – dlatego teraz odnosimy się do niej jako „Zapomniany” .
Jak się okazało, umysły ludzi były tak rozwinięte i rozległe, że zdołały utworzyć własny świat – „Świat Snów”. To do niego legną wszelkie wspomnienia, myśli i marzenia. To do niego trafiają ludzie podczas snów, często nie mogąc ich rozszyfrować pod naporem informacji, jakie są tam przechowywane. Świat ten okazał się zbyt rozległy – zaczął tworzyć własną jednostkę – Boga, który miał spełnić żądania wszystkich ludzi. Miał ich kochać, gdyż ludzie chcieli być kochani – miał im wybaczać, gdyż ludzie chcieli być idealni. Zapomnieli więc o Istocie na rzecz ich Jedynego Boga i zdradzili go, czcząc ich własną projekcję. Poczęli pisać o nim księgi, coraz bardziej lgnąć w swoje kłamstwa, zatapiając się w nie, aż w końcu sącząc je sobie nawzajem do głów. Wtedy właśnie zakończyła się era Zapomnianego.



Plan. (Mitologia cz.2)




PLAN

Na jednej z Warstw istota znudzona życiem , teraz nazywana "Zapomnianym" mimo, że wśród Istot nie można było wyróżnić płci. Postanowił stworzyć własny świat. Jednak świat ten miał być inny. Miał posiadać swój koniec. Wszystko, co się na nim zrodziło miało kiedyś zniknąć,  być ulotne. Kiedy poinformował inne Istoty o swoim planie, każda z nich nie rozumiała jego konceptu. Nie pojmowały, czemu coś, co istnieje, miałoby się kiedyś skończyć. Najwidoczniej nie były tak inteligentne, jak Najstarszy, gdyż nie pojmowały pełnego spektrum sprawy. Wiele z nich było znudzone istnieniem - pragnęło końca, jednak wiedziały, że same z siebie nigdy się nie ujrzą mety. Nie znały konceptu śmierci. Najstarszy jednak miał plan. Plan, który zamierzał wkrótce zrealizować.
            Świat, który zamierzał stworzyć, nie był jego pierwszym projektem. Już wiele razy tworzył całe rasy i cywilizacje, zresztą nie była on prekursorem tego typu "wynalazków" - kiedyś przed nim jedna z Istot odkryła tę umiejętność. Kiedy Najstarszy to zobaczył, od razu zaczął wielbić tę metodę wyrażania swojego znudzenia. Od tego momentu namnożył ich niewyobrażalną ilość. Ten świat, tzw. "Ziemia" które wzięło się od słowa "ziemios" [przyp. tłum. ziemios - zapisana forma języka Istot, znaczy: perfekcyjne, idealne] miał być jego ideałem, planem na zakończenie swojego istnienia oraz czymś, co pozostawi po sobie, kiedy go już nie będzie. Planował on bowiem, po utworzeniu śmiertelnego świata, zmienić się w jedną ze stworzonych istot, tym samym sprawiając, iż jego istnienie się zakończy.
            Zaczął rzeźbić kulę swoim umysłem, miała być ona idealna, dokładnie wymierzona, piękna. Niestety, nie udało się – podczas żłobienia, upuścił ją, tym samym spłaszczając – od tego momentu Ziemia nie jest idealną kulą. Tutaj napotkał pewien problem – nie miał pomysłu, co zrobić, by ten świat wyróżniał się na tle pozostałych. Wymyślił więc kolory –stworzył je na obraz swoich myśli, urzeczywistnienia ich, sprawienia, że to, nad czym od zawsze rozmyślał przybierze odczuwalną postać. W ten sposób powstały kolory niebieski, zielony oraz czerwony – każdy odzwierciedlał inny zakątek jego umysłu, pomalował nimi jej powierzchnie. Następnie zagłębił się w swoje dzieło, stając na jego powierzchni. Jako, że nie mógł odzwierciedlić wszystkich planów oraz wymiarów, stworzył ten świat jedynie materialnym, z zakresem widoczności jedynie trzech wymiarów. Był to dla niego pewien szok – nigdy wcześniej nie miał tak małego pola widzenia, lecz się przyzwyczaił.

Wielkie Rozproszenie (Mitologia cz.1)


           
WIELKIE ROZPROSZENIE

            Świat istniał od zawsze. Dla świata koncept "powstania" jest niewytłumaczalny, niezrozumiały. Zawsze istniały też istoty, które poruszały się w tym świecie. Nie posiadają one nazwy - nie wiedzą nawet, czym jest "nazwa", gdyż  nie posiadają mowy. Nie porozumiewają się - wiedzą po prostu, czego chcą ich współbratymcy. Kiedyś były od siebie odizolowane - teraz jednak wykształciły tę umiejętność "rozpoznawania".  Chociaż słowa jak "teraz" czy "kiedyś" nie oddają w pełni ich idei czasu. Jeśli chodzi o wygląd - są ogromne. Istnieją one w różnych wymiarach i planach  - są one materialne, lecz odczuć można je na wiele różnych sposobów; między innymi dzięki dotykowi oraz myślom. Jednak nie są to jedyne możliwości - istnieją inne, w formie niemożliwej do opisania słowami. Dźwięki, jakie wydają są jedynie skutkiem ubocznym ich ruchu. Są to ciągłe, nieprzerwane piski i donośne krzyki, stanowiące nieodłączną część ich poruszania. Jeżeli chodzi o ich liczebność - nie są w stanie stwierdzić przez rozległość świata. Po odkryciu kolejnych Warstw tym bardziej ich liczebność stała się niepoliczalna, ze względu na to, iż wiele z nich przeniosło się na kolejne Warstwy, by prowadzić w nich badania.
            Znudzone istnieniem, poczęły robić różne rzeczy - od eksplorowania ich nieskończonego świata, przez muzykę i międzywymiarowy taniec, kończąc na dziwnym, intymnym przechodzeniu między Warstwą Pierwszą a Warstwą Drugą. Eksplorując swój ląd, odkryły m. in Warstwy Świata - coś, co jest powyżej istnienia - nie są to wymiary, jak wiele z nich kiedyś sądziło, jednak coś, czego nawet one nie są w stanie do teraz pojąć. Po ich odkryciu podzieliły się. Wiele z nich chciało pozostać w pierwotnej Warstwie. Znalazły się jednak też te, które z chęci zajęcia się czymś, poczęły ich eksplorację. Kiedy weszły na Drugą odkryły, że świat w tamtym miejscu jest zupełnie inny. Wtedy rozpoczął się ich podział - istoty na Warstwie Drugiej uważały się za wyższe, lepsze. Pierwszowarstwowe jednak nadal nie chciały się "wznieść" - jak to nazywały te z Drugiej Warstwy i pozostały tam, gdzie było ich miejsce.
             Im dalej Drugowarstwowe Istoty wchodziły, tym więcej ich [Warstw] znajdywały. W końcu doszły one do liczby, której żadna z nich nich nie potrafiła objąć umysłem. Postanowiły, że wrócą na Warstwę Pierwszą, i zakomunikują "gorszym" o swoich odkryciach. Kiedy wróciły, okazało się, że nie było żadnej Istot. Nie mogły ich znaleźć - szukały na wszystkich planach i wymiarach, zastanawiały się, czy nie zabłądziły pośród Warstw, lecz żadnej nie zdołały odnaleźć. Do teraz nie wiedzą, co się z nimi stało - może istnieją wciąż, ukryte, bądź zagubione w jednej z Warstw - kto wie? Może nadszedł ich upragniony koniec z ręki istoty na wyższym poziomie egzystencji, niż one same? W końcu każda z Warstw jest nieskończona, a nie wiadomo, czy same Warstwy się kiedyś kończą. Powróciły więc na Drugą Warstwę i kontynuowały swoje bycie. Rozdzieliły się na poszczególne Warstwy, by każda z nich mogła w spokoju kontemplować i tworzyć, co jej się podoba. Nastąpiło wtedy tzw. Wielkie Rozproszenie, mające na celu udoskonalić wszystko, co dotychczas istniało oraz to, co zaistnieje.

poniedziałek, 10 września 2018

Wielki Myśliciel.

   Żył kiedyś pewien człowiek, o którym słyszano w legendach. Mówił: "Mam żonę, która mnie nie kocha; mam syna, który mnie nienawidzi.  Życie jest mi niepotrzebne - ja nie żyję, ja tracę czas." Siedział całe życie w jednym miejscu. Na tym samym krześle. Zmarł tak, jak wszyscy inni - samotny, zapewne bojąc się drugiej strony.
   Miał zawsze mgliste oczy, ciemne, kręcone włosy i pełne usta. Jego szczęka podkreślała mocno jego twarz, nadając jej szczególnego wyrazu. Był jasnej karnacji - można powiedzieć, że był przystojny.
   W okolicy wszyscy go szanowali; miał godną pracę, żonę wraz z synem - dorobek, jakim nie powstydziłby się nikt.
   Pewnego dnia jednak, ktoś założył mu na głowę worek i uprowadził go do najdziwniejszego miejsca. Ściany były tam pod kątem niewidzialnym dla człowieka - raz pojawiały się, a raz znikały. Mężczyzna ten ucieszył się na ich widok. Wpatrywał się w ich niewyobrażalny kolor - raz były czarne, raz białe - a kiedy indziej mógł dostrzec wręcz siwy, lecz nie był pewien.
   Naprzeciwko niego siedział kolejny mężczyzna ciągle wpatrujący się mu w oczy. Powtarzał: "Jesteś niczym, twoja rodzina zdechnie jak świnie; zgwałcimy ich brutalne, będziemy ich torturować; aż w końcu powoli, spokojnie zabijemy ich tak, byś czuł, że uchodzi z nich życie - czuł ich ból. Wtedy właśnie zrozumiesz. Zrozumiesz, i zapomnisz Nigdy jednak nie zaznasz prawdy. Zawsze będziesz żył w kłamstwie. Na co więc ofiara z twojej rodziny? Na nic. Tak, jak twoje życie. Pamiętaj o tym. Żyj z tym. Oswój się z tym. Zaprzyjaźnij się z tym. Ujarzmij w sobie tę sentencję, a może kiedyś zginiesz należycie. W samotności. Tak, jak każdy z nas. Czy to to chciałeś usłyszeć? Co miałeś w głowie wchodząc tutaj? Nic. Jak zawsze. Jesteś głupcem. Niezdarą. Zakałą życiową. Tak jak każdy z nas. Jednak z twojej perspektywy wygląda na to, że się za takiego nie uważasz. Może i słusznie? Jednak gdybyś nie był tak głupi, to może byś mnie nie stwarzał. I co teraz? Będziesz siedział tutaj zapłakany i nic nie robił? Tak? To dobrze - siedź i myśl. Zagłąb się w swoje myśli. Pływaj w nich. A następnie się w nich utop. Zdechnij jak wieprz - na taką śmierć zasługujesz. Jeżeli w ogóle na nią zasługujesz. Czy TY zasługujesz na śmierć? Twoje życie to porażka. Myślisz, że nie? W takim razie czemu czujesz się samotny? Czemu tutaj przyszedłeś? Obaj znamy odpowiedź. Dlatego pozwól sformułować mi jeszcze raz moje pytanie: Dlaczego nie zasługujesz na życie? Dlatego, bo twoje dziecko cię nie nienawidzi? Może dlatego, bo twoja żona czuje się niedoceniana, niechciana i niekochana, a to wszystko z twojej winy? Och, może mam ci przypomnieć jak mało znaczysz dla całego świata? Może mam ci uświadomić jak twoje marne nieważne-ile lat nie zmieni nic w całym biegu czasu? Masz już dość? Myślisz, że to kogokolwiek obchodzi? Myślisz, że TY kogokolwiek obchodzisz? Jesteś gównem. Kupą łajna. Fekaliami świni - świni, jaką jest twoja żona. Tak mało dla niej znaczysz. Myślisz, że cię "kochała"? Nie rozśmieszaj mnie. Wierzysz w coś takiego, jak "miłość"? Sam już wiesz, jaka jest prawda. Ani twój syn, ani twoja żona nie martwią się o ciebie - uważają, ze to ty masz się o nich troszczyć. Czy dali ci coś w zamian oprócz tej twojej "miłości" która, jak ustaliliśmy, nie istnieje? Tak więc czy warto to ciągnąć? Zastanów się nad tym. Mam nadzieję, że nie zrozumiesz."
   Powtarzał to niezliczoną ilość razy. Za każdym razem dokładnie tak samo. Słowo w słowo. Mężczyzna nie mógł się ruszyć. Nie mógł krzyczeć. Nie mógł przestać słuchać. Jedyne, co mógł, to zagłębić się w ciemność - zamknąć oczy. I myśleć. Jego myśli były jego wrogiem od którego nie mógł się uwolnić. Były niczym wąż otaczający go coraz mocniej - w końcu zacieśnił się tak mocno, że nie mógł już oddychać. Dostawał licznych ataków paniki. Nikt jednak mu nie pomógł. Drugi mężczyzna patrzył się jedynie na niego z uciechą w oczach.
   Po jakimś czasie jednak mężczyzna został uwolniony. Nie wrócił do swojej rodziny. Uciekł przekonany, że jest niczym. Nie jest nawet niczym - "nic" to samo w sobie zbyt dogłębne i donośne określenie. Nie było go. Siadł więc na krześle. Jadł tylko po to, by nie umrzeć - uważał, że nie ma prawa umierać. Nie mógł zrobić tego światu. Nie chciał się pokazywać, aby nie przypominać o sobie ludziom. W taki oto sposób zmarł ze starości. Wielki Myśliciel.

czwartek, 6 września 2018

Poemat.

Życie jest pełne metafor;
a ja próbuję zrozumieć każdą z nich.

Po świecie stąpa wielu poetów -
ja jednak widzę ich tam,
gdzie nie istnieją.

Czasami jednak ja jestem poetą;
tworzę własne alegorie
próbując zrozumieć
ich znaczenie.

Ziemia to wielki poemat;
a ja dokładnie analizuję każde słowo.

środa, 5 września 2018

Król.

    Idę spokojnie przez miasto pełne ludzi - jest ciemno, nie mogę przypomnieć sobie dnia, kiedy ostatni raz Słońce ogrzewało jasny chodnik, po którym stąpam.  Ulice są puste - choć może to jednak ciemność sprawia, że nie jestem w stanie dostrzec innych? Nie mam specjalnie celu, zmierzam przed siebie, nie myśląc za bardzo nad swoją destynacją. Rozglądając się, widzę szare łąki niczym wyjęte z obrazu najznakomitszej galerii; budynki o architekturze, jakiej nigdy dotąd nie widziałem - ich geometria wydaje się niemożliwa do wyobrażenia, jej zagięcia nie układają się poprawnie w mojej głowie - wpatrując się w nie, nie jestem w stanie objąć ich w całości moim umysłem.
   Czuję się zagubiony. Zagubiony w monochromatycznej tęczy, wiodącej mnie zwodniczo do nieistniejącego garnka złota. Po jakimś czasie jednak dochodzę do jej końca - nie widzę już surrealnych budynków, abstrakcyjnych łąk; tęcza zniknęła, pozostawiając mnie z garnkiem. Zaglądając do niego, nie widzę nic. Ponownie jest tam dziura bez dna. Uchylam się nad nią, kiedy nagle czuję na swoich plecach czyjeś ramię, otaczające mnie kojąco, jakby z troską. Odwracam się, lecz nie widzę postaci - w miejscu ciała jest niedostrzegalna plama, prawie jak wtedy, gdy skupiasz swój wzrok za długo na jednej rzeczy, a reszta w twoim polu widzenia staje się dla ciebie prawie niedostrzegalna, rozmazuje się. Po nagłym odwrocie nie czuję już ręki - czy była to tylko moja wyobraźnia? Może nie było żadnej ręki? Nie mogę sobie ufać. Nie chcę.
   Kopę garnek z całej swojej siły, wywracam go, a po chwili odlatuje on, jakby poruszony wiatrem, lecz czeka chwilę, jakby chciał, bym do niego wszedł. Uznaję to za prośbę. A ja na prośbę nie mogę odmówić. Wskakuję więc do garnka, zapominając o bezdennej dziurze w jego środku, lecz jak się okazuje, była to najwyraźniej jedynie moja wyobraźnia - nie było żadnej bezdennej dziury, garnek był w miarę płytki - na tyle, bym mógł w nim usiąść, lecz nie na tyle, bym siedząc nie widział widoków, jakie mogłem dostrzec z wysoka. Z wysoka, gdyż garnek zaraz po dotknięciu wzniósł się wysoko w powietrze, a ja oddałem się złudnej rozrywce, jaką mi dostarczał, byleby zająć czymś mój umysł na kolejne parę chwil.
   Ponownie widzę te same łąki, tyle, że tym razem widzę je znad chmur - okazują się być one piękne, w najróżniejszych kolorach żyjących ze sobą w doskonałej harmonii - pokazało się również Słońce, okalające swoimi ciepłymi, matczynymi promieniami ten malowniczy krajobraz. Był to widok, jakiego nie doświadczyłem od dawien dawna. Zauważyłem tęczę - lecz nie była to ta sama tęcza, jaką widziałem wcześniej. Ta była wesoła, uśmiechała się do mnie pogodnie, zapraszając mnie na swój grzbiet, bym znalazł kolejny garniec. Kusiła mnie swoją pozytywnością, lecz wiedziałem, iż nie jest to pisane dla mnie. Wiedziałem, że wszystko to jest falsyfikatem.
   W chwili, gdy rozgryzłem, o co w tym tak naprawdę chodziło, garnek jakby stracił swoją moc, tym samym pozostawiając mnie samego, spadającego w dół z niewyobrażalną prędkością. Uderzyłem z impetem w niedawno jeszcze kolorowe łąki, lecz nie czułem bólu - źdźbła trawy były dla mnie niczym poduszka, a cała łąka jak najwygodniejsze łoże. Zwodniczo zapraszały mnie, bym rozgościł się i dał odpocząć umysłowi. Może i nie ma tutaj kolorów. Może i świat ten jest smutny, ale jest to mój świat - dlatego będę kontynuował próby ucieczki, będę próbował z całych moich sił, by znaleźć jakiś cel - coś, co zajmie moje myśli na jakiś czas, bym nie zauważał, jak szary i bez polotu jest ta kraina. Na ten czas jednak, położę się na moim łożu wygodnie i zasnę, by już przestać rozmyślać.
   Od dawna myślałem nad moim najgorszym wrogiem - w końcu jestem bohaterem tej opowieści. Kontemplowałem nad tym od dawna, leżąc ze łzami w oczach kompletnie bez powodu. Wpatrywałem się w monotonne łąki, w bezgwieździste, ciemne niebo. Brałem pod uwagę wszystkie zakamarki tego świata, lecz jak się okazało - nie znałem ich wszystkich. Jak to jest, że nie znam dokładnie swojej krainy, będąc królem? Nie mam pojęcia. Wtedy przypomniałem sobie o dziwnym, czarnym miejscu od którego bije dziwna aura. Aura niepokoju, smutku, pustki oraz goryczy. Był to moment zrozumienia - doszło wtedy do mnie, że myśli to antagonista mojej opowieści.

Otaczam się wstęgami,
cierniami,
włóknami;
najcieńszymi oraz najgrubszymi.
Owijam się coraz szybciej
coraz mocniej
aż w końcu pewnego dnia
legnę w bezruchu
by nie mieć już wymówek.