środa, 11 lipca 2018

Nadzieja.

   Stojąc naprzeciw sklepu, widzę jego twarz. Wpatruję się we mnie, zdziwionego nagłym obrotem spraw. Czy to dlatego jest taki smutny? Może to z mojej winy jego twarz okalają łzy, a jego blade oblicze wydaje się takie puste? Stoimy, rozdzieleni wyrwą, jaką okazuje się ulica dzieląca mnie, a jego; próbuję postawić pierwszy krok, zbliżyć się do niego, lecz nie potrafię. Moje stopy są niczym przybite do gruntu; ciężkie. Spoglądam na niego co chwilę, rozpoznaję na jego twarzy lekką determinację; czyżby sam próbował zmniejszyć dzielący nas dystans? Oznaczałoby to, że nie jestem sam - że ten wysiłek nie idzie na marne. W końcu udaje się - podnoszę z niewyobrażalnym trudem nogę, już mam stawiać pierwszy krok, lecz zastaję w bezruchu widząc pojawiające się gwiazdy na niebie.
   Nie ruszam się, jakbym bał się, że przestraszę je moimi ruchami. Czy były tam od początku? "Pewnie z tego względu nie poruszył się ani kroku." - myślę do siebie. Czy oznacza to, że mógł je dostrzec jeszcze przede mną? Teraz obaj wpatrujemy się w gwiazdy; okalają nas swoim zimnym światłem, rażąc nas - jednak żadna ze stron nie odwraca wzroku - patrzy się, jak zahipnotyzowana. Po chwili, zaczynają mienić się najróżniejszymi kolorami, zaczynają tańczyć po niebie, niczym tancerz z partnerką wystawiający najdoskonalszego poloneza na parkiecie - my jesteśmy ich publicznością, każdy z nas zapewne zachwycony piruetami milczy, by nie przerwać tego niewyobrażalnego przedstawienia. Wirują między sobą w niedostrzegalnej  wcześniej chemii, dopełniają się; zabrakłoby jednej, a cała konstelacja upadłaby, niszcząc wystawę.
   Wkrótce przestają, a my wciąż zapatrzeni, stoimy. Zdezorientowani tym, co przed chwilą zobaczyliśmy, poczynamy klaskać, a po chwili gwiazdy kłaniają się nam, wyraźnie zadowolone z występu. Wychodzą chmury; nie widzimy już więcej pięknych gwiazd, zaczyna padać śnieg, a jego mokre płatki opadają na nasze twarze. Wtedy zdaję sobie sprawę, że stoję obiema nogami na powierzchni; nie wiem, od jakiego czasu - czy postawiłem tą nogę teraz, czy jednak to z mojej winy gwiazdy uciekły, bo poruszyłem się, zahipnotyzowany tańcem i wystraszone, poczęły wołać chmury, by te zakryły je za swoimi puszystymi obłokami?
    Wnet spoglądam na drugą stronę ulicy - nie ma nikogo. Rozglądnąwszy się, widzę go, stojącego już na środku jezdni, widocznie idącego w moją stronę. Poczynam biec - zdaję sobie sprawę, że boję się wziąć całą odpowiedzialność. Nie jest to zwykły bieg, gdyż moje nogi, jak wcześniej, wydają się niezwykle ciężkie. Po chwili dogania mnie. Ja odwracam się, przerażony. "Nie bój się." - mówi ze spokojem wypisanym na twarzy - "Będzie lepiej."
   Oszołomiony, dochodzę do siebie i zdaję sobie sprawę z prawdy. "Będzie lepiej." - powtarzam, po czym podaję mu dłoń, i w przyjacielskim uścisku, rozchodzimy się w przekonaniu o lepszą przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz