wtorek, 3 lipca 2018

Cykle.

Pewnego dnia na świat przyszło pewne dziecko. Było ono brzydkie, od pierwszego momentu, jak otworzyło powieki. Po paru miesiącach od urodzenia zostało porzucone - nikt nie chciał być zmuszony do utrzymywania "tego czegoś", jak to je nazywano. Przyjął je pewien sierociniec - nie był to jednak zwykły sierociniec, lecz taki, o jakim słyszy się z opowieści - brudny, brzydki, dzieci nie dostawały tam wystarczająco jedzenia, a opiekunowie, zamiast uczyć, bili swoich podopiecznych. Jako, że panowała tam okropna atmosfera, dzieci wychowywane w tym miejscu, wychodziły nie najlepiej wyedukowane, miały problemy z porozumiewaniem się oraz były skłonne do przemocy. Pewnego razu, gdy feralne dziecko przechadzało się korytarzem sierocińca, napotkało jednego z opiekunów - wystraszyło się, gdyż była to godzina późna, ta, o której nie wolny było im wychodzić ze swoich pokojów. Dziecko jednak postanowiło wyjść ze swojego, w poszukiwaniu jedzenia, gdyż od paru dni było głodne. Pierwsze skrzypce w spotkaniu zagrał instynkt, jaki wyrobiło sobie przez lata spędzone w sierocińcu - próbowało ucieczki. Niestety - podczas biegu, przewróciło się i narobiło hałasu. Opiekun, który wcześniej nie zauważył dziecka, podbiegł do niego i spytał się go co tu robi o tej porze - już dawno powinno spać. To jednak, jak zwykle, jedynie się zająkało, nie mogąc sklecić jednego zdania. Nie była to jego pierwsza próba zdobycia dodatkowego jedzenia - dlatego tym razem, kara była o wiele surowsza. "Sprawiasz nam zbyt wiele problemów" - powiedział opiekun, a następnie wyciągnął biedne dziecko za fraki, i wyrzucił je na bruk. Dziecko błagało przed drzwiami, łkało, by je wpuścić - była zima, a za oknami panował srogi mróz - nikt jednak nie odpowiadał. Dziecko, ze łzami w oczach, postanowiło znaleźć sobie miejsce, gdzie może się ukryć, i znaleźć choć odrobinę ciepła. Po trwających długi czas poszukiwaniach, nie zdołało znaleźć niczego - chodziło ono od drzwi do drzwi, błagając, bełkocząc prośby, by ktoś je wpuścił - nikt jednak nawet nie pomyślał o tym, widząc twarz biednego dziecka. Zdesperowane oraz zawstydzone, postanowiło schronić się pod mostem, gdzie chociaż śnieg nie będzie tak wysoki. Znalazło więc najbliższy, siadło pod nim z nadzieją, że ktoś je znajdzie - jakiś wybawiciel, który weźmie je w swoje ramiona, zaniesie do swojego ciepłego domu, posadzi przy płonącym kominku - nie martwiło się nawet o przyszłość - o to, co ze sobą zrobi, kto się nim zaopiekuje. Siedziało więc zamyślone, pod mostem - nie odczuło nawet swojej pogłębiającej się gorączki, która dobierała się do dziecka. Siedziało, marząc o jakimkolwiek życiu nie widząc, jak ucieka mu ono powoli spod nóg. "Wszystko to, przeze mnie" - pomyślało do siebie, zanim ostatni promyk życia uleciał z jego młodego, niczym nie winnego ciała.

Pewnego dnia na świat przyszło pewne dziecko. Było piękne, jak to przystało na rodzinę, z której pochodziło. Była to rodzina wysoko postawionych arystokratów. Miało ono najlepszą opiekę od czasu, jak pierwszy raz otworzyło swoje zaspane powieki. Miał kochających rodziców - takich, którzy oddali by wszystko, byleby zapewnić swojej uciesze, co najlepsze. Niestety, z urodą, nie przyszła mu jednak inteligencja. Kiedy pierwszy raz postawił swoje pierwsze kroki, wszyscy się cieszyli - był to jednak okres, kiedy każde dziecko zaczynało uczyć się już słów, ono jednak, dopiero zaczynało chodzić. "To nic" - mówili jego rodzice - "To po prostu przychodzi z czasem." Jak się jednak okazało, dziecko to nie było najwyraźniej stworzone do życia w społeczeństwie. Kiedy wysłano je do pierwszej szkoły, dręczyło ono swoich rówieśników. Zdarzył się incydent, kiedy w wybuchu nagłego gniewu, rozbiło głowę jednego z najbliższych dzieci. Wyglądało to na to, że czerpało ono przyjemność z zadawania bólu innym. Nie tylko dzieciom - w domu arystokratów, nieraz znajdowano zabite ciała psów oraz kotów. Nie było dokładnych dowodów, wskazujących na udział dziecka, lecz wiele osób zakładało, że to jego sprawa, biorąc pod uwagę okoliczności. Rodzice jednak, wciąż je kochali - było to w końcu ich jedyne dziecko, jedyny potomek. Kiedy dorosło, nie zmieniło się - traktowało służących jak śmieci - biło ich, mimo, że nigdy w życiu nie doświadczyło przemocy na samym sobie. Jak zwykle, robiło to z samego faktu zadawania bólu. Ból fizyczny nie był jednak jedyną rozrywką dziecka - był również ten bardziej osobisty, psychiczny - nauczyło się, jak go używać już w pierwszej szkole - szydziło ze swoich rówieśników, nie robiąc sobie nic z ich uczuć. Krążyły plotki, że jeden ze służących popełnił samobójstwo po długim okresie pracy w domu dziecka.  Wiele osób zastanawiało się, czemu nie zrezygnował z pracy. To proste - było to jedyne źródło utrzymania, a był już zasadniczo do niego przywiązany -  od małego zajmował się dzieckiem. Dziecko nie robiło nic przez całe swoje życie - leżało, leniwe w jednym ze swoich pokoi - nie robiło nic produktywnego, nawet dla siebie. Jedyne, co sprawiało mu radość, był ból. Na pogrzebie swoich rodziców nawet nie płakało - stało tam, bo musiało. Ani razu nie pomyślało nawet, by podziękować im za to, co mu dali. Przez wiele lat, miało wiele kobiet - każdej z nich, prędzej, czy później łamało serce w ten, czy inny sposób. Tak spędziło resztę swojego życia - sprawiając ból innym, tym samym radość sobie. Dożyło sędziwego wieku - umarło ze starości, otoczone swoimi służącymi. Było dumne z siebie, spełnione - robiło w życiu to, co kocha i to, co sprawiało mu radość. Opuściło ten świat z uśmiechem na ustach.

W sadzie rośnie jabłoń.
Na niej - dorodne jabłka.
Niektóre ją szpecą, niektóre zdobią.
Oba wyrosły z tego samego drzewa.
Co sprawiło, że owoce spadły wcześniej, czy później?
Nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz