poniedziałek, 18 lutego 2019

Studnia.

   Jestem w głębokiej studni, ciągnącej się tak długo, że nie widzę już otworu; dostrzegam jedynie promienie światła odbijające się na jednej z ledwo dostrzegalnych ścian.
   Jest ona ciasna; czuję wręcz, że co jakiś czas zaciska się ona coraz bardziej i bardziej, zostawiając mi mniej i mniej miejsca na oddech - słyszę, jak cegły szurają o siebie, wydając okropny, niewyobrażalnie głośny dźwięk, który niemal rozsadza moje uszy; zaczynam wówczas krzyczeć, błagając o pomoc i w akcie desperacji opieram się o ściany całą swoją siłą, tylko po to, by zatrzymać moje przesuwające się więzienie.
   Niestety się nie udaje; jedynie je to rozsierdza, przez co odgłos staje się jeszcze bardziej przeszywający, tym razem prawie rozkładając mnie na łopatki, torturując mnie swoimi niewidocznymi szpilami. Niegdyś udawało mi się padać na kolana - w błagalnej pozie udawało mi się ubłagać mojego kata, by ten zaprzestał swojego aktu, odraczając mój wyrok.
   Teraz jednak jest to niemożliwe; nie jestem już w stanie uprosić swojego oprawcy, ponieważ nie mogę nawet uklęknąć - jestem uwięziony w pozycji stojącej i nie mogę nic na to poradzić. Ten jednak o wszystkim wie; szydzi jedynie z mojej nieporadności, sprawiając mi kolejne cierpienie. Jego śmiech jest niczym mały młotek, wpajający pod moją skórę ogromne gwoździe, stuknięcie po stuknięciu wchodząc coraz to głębiej, jakby chciał na moim ciele rozbić swój namiot i czuwać tylko, czy nie śpię.
   Nie mogę już nawet swobodnie oddychać; myśl, że jestem w więzieniu, z którego nie ma wyjścia przytłacza mnie, dokładając kolejnych rozgoryczeń.
   Czasami widzę jednak cień; człowieka, który przyszedł mi z pomocą, nadając mojemu cierpieniu nowego sensu. Dodaje mi to siły - jestem w stanie zaprzeć się nogami i wytrzymać cały ból, poszerzając moje miejsce pobytu. Nie posiadam się z wtedy radości - ktoś wreszcie usłyszał moje wołanie - zrzuci mi linę, a ja wreszcie będę w stanie wyjść na świeże powietrze i zobaczyć słońce, którego widzę jedynie promyki! I tak się dzieje - macha do mnie i krzyczy niewyraźne zdania, które ledwo jestem w stanie dosłyszeć. "Tak!" - odpowiadam, nie znając sensu jego wypowiedzi i czekam na linę.
  Czekam długo - tamten musi się zastanowić, co trwa czasami nocami i dniami - lecz w końcu jest! Oto ona! Moja jedyna droga ucieczki! Nie zastanawiając się, szybko na nią wskakuję i poczynam wspinaczkę ku lepszemu jutru. Podróż ta jest niezwykle długa; idę godzinami, rozmyślając, jakie to przyjemności czekają mnie po drugiej stronie; wszystkie widoki, doświadczenia, emocje - marzenia te dodają mi otuchy i nadają motywacji mojej wyprawie.
   Po czasie widzę wreszcie otwór, a nad nim niewidoczną twarz mojego zbawcy - oto on! Już niedługo będę mógł mu podziękować za jego cierpliwość i uściskać go, wypłakać się w jego ramiona i odejść razem z nim w stronę wschodzącego słońca. Kiedy jednak już mam wychodzić - kiedy jest on na wyciągnięcie ręki, nagle odczuwam na swoich plecach znajomy mi już ciężar; niewdzięczny nadzorca mojego więzienia, pilnujący, bym za nic nie mógł z niego uciec - pasożyt, którego nie jestem się w stanie pozbyć czuwa zawsze - niewidoczny, może, lecz ukryty w miejscu, gdzie nikt nie będzie w stanie go dostrzec.
   Mojemu przerażeniu nie ma końca; zaczynam wiercić się, strzepywać go ze swoich ramion zaciekle, próbując zmiażdżyć go gdzieś o ścianę - nie udaje się jednak; ten zakotwiczony jest licznymi gwoździami, które wbijał już od tak dawna. Łzy napływają do moich oczu, lecz na nic one; nie uratują mnie przed moim losem. Zaczynam więc krzyczeć całą swoją mocą: "Pomocy! Słyszysz mnie?! Wciągnij mnie, proszę cię - nie mam już sił! Wiem, że jestem wielkim ciężarem, ale błagam cię, postaraj się, nie chcę tam wracać! Nigdy więcej!" W odpowiedzi słyszę z nadzieją w głosie mojego bohatera: "Nie bój się, jestem w stanie wnieść was obu! Będzie dobrze, obiecuję! Wytrzymaj jednak jeszcze trochę!".
   Wydawać by się mogło, że robak nie ma żadnej wagi; jednak jest to tylko złudzenie. Jest on ciężki niczym głaz, w przeciwieństwie do jego rozmiarów. Mimo jego zapewnień, czuję jednak, że lina zaczyna słabnąć pod ciężarem moim i mojego ukrytego wroga - czuję nagłe szarpnięcie i towarzyszące mu lekkie stęknięcie, odbijające się echem od ścian studni. To mój bohater - jego mięśnie nie wytrzymują; wiem to w głębi duszy. Mimo zrozumienia, czuję jednak pewną frustrację, której upust daje fakt, że zaczynam szybko spadać w dół; z każdym razem to samo; dzieje się to znienacka, w chwili, gdy pokładam zaufanie w swoim herosie. Spadając, patrzę mu głęboko w oczy i wykrzykuję jedynie ze strachem: "Jak mogłeś?! Zaufałem ci, a ty wszystko zepsułeś! Mówiłeś, że wszystko będzie dobrze; że wreszcie ujrzę światło! Ty kłamco!"
   Z tyłu głowy wiem jednak, że jest to bezpodstawne - w końcu to moja wina. Sam wpadłem do tej studni. Nie ma żadnego bohatera, który może mnie z niej wyciągnąć. Nie ma żadnej szansy, by z niej wyjść; mogę jedynie się tu zadomowić, póki kat nie skończy tego, co zaczął.
   Mimo wszystko, kiedy widzę cień - chwytam się liny z nową nadzieją w sercu. Wiem jednak, że każda lina to tylko kolejne wyobrażenie. Wyobrażenie, które nigdy się nie spełni i pozostanie jedynie częścią całej tej szarady.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz