sobota, 18 sierpnia 2018

Grabarz.

   Pracuję w tym miejscu od niedawna. Co dzień przechadzam się pośród grobów z wygrawerowanymi imionami nieznanych mi ludzi. Za każdym razem zatrzymuję się przed innym, rozmyślając jak ciekawe (bądź nie) życie miało to nieżywe ciało -zapewne teraz jego szczątki - zakopane metry pod ziemią.
   Jak doszło do końca; jaką drogę przebyło; jakich ludzi spotkało; jakich smutków, jakich radości doznało. Mimo, że nie znałem tej osoby, mimo, że nawet nie widzę jej ciała, jedynie tablicę, zawsze ciekawi mnie jej historia, nieważne jak nudna - bądź wręcz przeciwnie - by była. Często zmuszony jestem chować ludzi - a raczej puste ciała bez świadomości. Ludzi, którzy zasnęli, by więcej się już nie obudzić, niczym kwiat wyrastający z ziemi tylko po to, by za jakiś czas uschnąć i zostać straconym na zawsze.
   Koncept śmierci już dawno mi się przejadł. Widziałem ich już tyle, że już dawno przestałem się nad nimi zastanawiać. Każda śmierć, każda skorupa przynoszona tu jest dla mnie czymś, do czego zmuszany jestem własną moralnością, czymś, co muszę wykonać, gdyż nikt inny tego nie zrobi. To ja jestem do tego wyznaczony. Początkowo było to dla mnie trudne, jak dla każdego przede mną. Jednak po jakimś czasie stało się to dla mnie niczym kartka papieru, którą zapisujesz coraz bardziej, i bardziej, chcąc zapamiętać wszystko, lecz po jakimś czasie zaczyna brakować ci miejsca, zaczynasz panikować, nadpisywać stare fragmenty, nakładasz coraz to nowe warstwy, lecz w wyniku tego zaczynasz zdawać sobie sprawę, jak mało tak naprawdę udało ci się zapamiętać, więc decydujesz się to po prostu zmiąć i wyrzucić do kosza, nie chcąc już nigdy więcej zawracać sobie tym głowy.
   Śmierć jest niczym więcej jak posłaniem. Pójściem do łóżka. Jedni usłaną mają ją laurami, inni muszą namęczyć się trochę, chodzić przez ciernie, przez wzgórza, aby dotrzeć do celu. Wszyscy jednak mają jedną i tę samą śmierć. Nieważne w jaki sposób dojdziesz do tego łóżka, uzyskasz ten sam cel.
   Od dawna jednak kopię specjalny grób. Kopię go powoli, nie śpieszę się specjalnie, każdy ruch łopatą robię z namysłem, chcę w końcu, aby wyszedł jak najlepiej. Robię to praktycznie od pierwszego dnia tutaj. Nie wiem po co, ani dlaczego, ale to robię - czuję z tyłu głowy nakaz, jakbym robił to nie do końca z własnej woli. Są dni, kiedy nie mam ochoty nad nim pracować, lecz wiem, że powinienem - i to robię. Kopa piachu, jaką tworzę obok stała się teraz niczym góra nie do podbicia, co dzień ze szczytu usypuje się mała jej cząstka, tym samym zasypując lekko dziurę, którą kopię, czyniąc moją pracę bezsensowną. Jednak może jest to znak - znak, by nie kopać już dłużej?
   Od zawsze ze mną jest tu Ten Drugi - nie robi nic, stoi jedynie, obserwując moją pracę. Cały czas czuję jego wzrok na moich plecach - może to on nakazuje mi robić to, co robię? Nie ma on twarzy - przynajmniej jej nie widzę, przez cały czas nosi kaptur, a jego ciało okrywa szata. Wygląda jakby czekał - na co?
   Niebo wypełniły szeregi gwiazd - wezbrały się wszystkie naraz, jakby wiedziały, że nadszedł odpowiedni moment. Świeciły najjaśniej, jak potrafiły - tak jasno, że ledwo można było poznać, że była to noc. Księżyc ukazał się w swojej pełnej postaci, nie kryjąc się już więcej wstydliwie. Słyszałem flet, grający najpiękniejszą melodię, jaką znałem - lecz, czy był to jednak flet? Nie - był to szum wiatru kołyszącego swoją mocą źdźbła jasnozielonej trawy. Nagle, gdzieś z tyłu dosłyszałem lekki akompaniament sowy, chuchającej cicho, próbując dostosować się do tonu bryzy - podnosiła swój głos coraz głośniej, i głośniej, aż w końcu weszła z rytmem wiatru w fascynującą harmonię. Jedno napędzało drugie - dopełniały się, nie chcąc zepsuć tego porywającego koncertu. Wszystkie zwierzęta zeszły się w ciszy, wsłuchując się w melodię ze snu, zaczarowane. Czy takie widowiska można doświadczyć codziennie? Czy dopiero dzisiaj byłem w stanie go doświadczyć? W końcu, po dłuższym upływie czasu zaczęły ściszać się powoli, jak gdyby zwierzęta z lasu zaczęły usypiać, a duet ten nie chciał ich budzić nagłą zmianą. Po chwili nie było słychać tylko ciszę.
   Zacząłem iść. Zmierzałem do grobu, który wykopałem własnymi rękoma. Kiedy byłem już przy nim zauważyłem Jego - drugiego Grabarza. Czy widział on to widowisko? Czy miał prawo je widzieć? Czy był w stanie je zobaczyć? Wiedziałem, co należało zrobić - co powinienem zrobić. Wszedłem do rowu, położyłem się wygodnie, a On zaczął mnie zakopywać powoli, spokojnie - chciał dać tej chwili wybrzmieć. Patrzyłem w jego puste oblicze i wtedy moim oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok - pierwszy raz zobaczyłem jego piękne, rozpostarte skrzydła. Były one niczym magiczny krajobraz, magnetyzowały mnie  swoją urodą. Miały one kolor czerni - lecz kolor ten nie był kolorem smutku, był kolorem końca, dojścia do celu, spełnienia. Nie wyglądały one jak skrzydła jakiejś przydrożnej wrony - były one najczystsze, najbardziej nieskazitelne, niczym bursztyn. Jak coś tak zjawiskowego mogło objawić mi się dopiero w takiej chwili? Jesteśmy brzydcy, w porównaniu do każdego z piór, jakie budowały całość. Jak możemy być tak brzydcy, a wciąż mieć coś tak pięknego, jak życie? Był to ostatni widok przed tym, jak zakopał moją głowę, bym już nigdy nie ujrzał światła. Leżałem zakopany jeszcze krótką chwilę, kiedy znienacka zasnąłem bez świadomości, a przede mną była jedynie pustka.

Śmierć nie jest nicością;
jest pustką - czymś, co nam się należy.
Doznawszy pięknoty życia musimy je zwrócić;
doznać czystości, jaką jest śmierć,
doznać tego luksusu, jakim jest nie myśleć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz