poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Kula.

   Trzymam w ręce kulę - trzymam ją mocno, z rozwagą, strachem, byleby jej nie wypuścić. Nie wiem, co by się stało, gdyby upadła na ziemię - nie chcę nawet o tym myśleć, nie mam zamiaru popełniać tego samego błędu. Balansuję więc nią w dłoniach, przestraszony, w ciągłej obawie o następny dzień. Oddaję się jej w pełni. Dzień, i noc robię, co mogę, gdyż wiem, ile kosztowałaby mnie mała pomyłka. Cały czas o niej myślę - nie chcę dopuszczać do siebie jednak tych negatywnych, choć czasami zdarza się, że nachodzą mnie znienacka, niczym włócznie przeszywające moje serce, napawając je niepokojem.
   Wtedy właśnie zaczyna się prawdziwe wyzwanie. Muszę bronić kuli całą moją mentalnością, muszę odpierać myśli, jakby były wielkim garnizonem chcącym podbić moją ziemię. Unikam ich ataków sprawnie i płynnie, choć nie przychodzi mi to łatwo. Chronię jej, gdyż jest to mój ostatni bastion. Ostatnia rzecz, która trzyma mnie jeszcze na tej ziemi, a ja nie chcę jeszcze z niej uchodzić. Nie chcę, lecz upuściwszy kulę będę zmuszony odejść.
   Nie jest ona najcięższa, co zadziwiające, biorąc pod uwagę ciężar, jaki kładzie na moich barkach swoją egzystencją. Kiedy chodzę, czuję, jakby miała coś w środku - szeleści w jej wnętrzu jakby parę mniejszych kulek. Ile? Nie mam pojęcia, choć nawet, gdybym mógł, nie chciałbym znać dokładnej ilości. Czasami siedząc i wpatrując się w kulę, skupiam uwagę na jej wnętrzu - wtedy czuję więź z poszczególnymi kulkami, a po chwili zaczyna się szarada.
   Stoję wraz z Nim obok wielkiego głazu. Po chwili poczyna się na niego wspinać, robi to szybko, sprawnie - niczym lis, bądź tygrys goniący swoją ofiarę. Kiedy dochodzi już na szczyt, zaczyna wyciągać do mnie rękę, jakby chciał mi pomóc. Ja jednak stoję zamurowany, nie wiedząc co począć. Część mnie postrzega go jako przyjaciela, druga jednak nie jest w stanie mu zaufać. "Hej!" - krzyczy - "Złap się mojej ręki, to wciągnę cię na górę!". Patrzę mu głęboko w oczy, jakby chcąc rozpoznać jego intencje, lecz nie jestem w stanie. "Głupcze" - myślę do siebie "Nie popełniaj tego błędu, nie rób z siebie błazna".
   Postanawiam się więc ruszyć, skorzystać z pomocy, ale chcąc podnieść nogę - nie potrafię. Nie mogę zmusić się do tej prostej czynności, próbuję ze wszystkich sił, lecz nie daję rady. Ten jednak nie rezygnuje, woła do mnie nieprzerwanie, jakby chciał, bym zobaczył widok dostrzegalny jedynie z samego szczytu. Jakby się o mnie martwił, myślał o mnie. Nagle zaczynam rozumieć. Z całych sił, jakby próbując pozbyć się paraliżu sennego poruszam nogą - idę. Podchodzę do skały, uradowany faktem zobaczenia tego nieopisanego pejzażu. Wyciągam rękę, zazębiam swoją dłoń i próbuję przenieść swój ciężar na jego rękę.
   Po chwili jednak przeważam go, staję się dla niego nie do zniesienia. Widzę, jak przewraca się, jak powoli zdaje sobie sprawę ze swojego końca. Słyszę jego ostatnie słowa: "Kim jesteś?". Po czym upada, łamiąc sobie kark. Byłem zbyt dużym balastem. W chwili dochodzi do mnie fakt, że nie wiem nawet, kim była ta postać. Nigdy nawet nie istniała, była jedynie częścią mojej wyobraźni. Była czymś, czego pragnę, a czego się boję.
   I w ten sposób dalej niosę tę kulę w swoich dłoniach, szukając tego, czego boję się z głębi swojego serca. Czy kiedyś to znajdę? Nie wiem, jedyne, co mogę do tego czasu robić, to taszczyć swój balast.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz