niedziela, 23 grudnia 2018

Wtargnięcie.

   Siedzę w swoim domu spokojnie rozkoszując się ciepłą herbatą z cytryną, kojącą moje zbolałe ciało; czuję, jak płyn wlewa się w moje wnętrze spokojnie, napełniając mnie słodyczą i niewyobrażalną błogością. Dawno nie czułem takiego ukojenia - na pewno nie od tego wydarzenia; wydarzenia, którego nie zamierzam przytaczać, gdyż boli mnie ono niewyobrażalnie; jest niczym kot, który wbił swój pazur w moją skórę i z każdym moim ruchem, każdą aktywnością irytuje się coraz bardziej, wiercąc się na moich plecach, rozrywając skórę na coraz to większe strzępy.
   W jednym z rogów, w moim kominku, ciepły płomień ogrzewa pokój tańcząc dziwnie nie do rytmu, jakby burząc wcześniejszy spokój; macha swoimi kończynami na wszelkie strony udając, że zna się na swoim fachu, jedynie okłamując samego siebie - czy robi to ze względu na swoje problemy? A może jednak chce przypodobać się komuś innemu, ukazując mu swoje alogiczne ruchy? 
   Mimo wszechogarniającej beztroski gdzieś pod spodem głęboko zakopany jest wylewający się z nicości lęk; przeświadczenie, że w jednej ze ścian uwięzione jest ludzkie ciało rozkładające się, wtapiające się wręcz w nikomu niewinne fundamenty, czekające jedynie na odpowiednią okazję, by ukazać się swojej ofierze i razem z nią zniknąć z tego świata; zrównać się z ziemią. Bezustannie czuję jego mrożący krew w żyłach namiętny wzrok szukający akceptacji i pomocy wyjścia z sytuacji, w której znalazł się nieboszczyk. Czy stał będzie uwięziony między dwoma światami w nieskończoność? Może odpuści w końcu, oddając się pustce? 
   Wstaję powoli, nie chcąc wzbudzać furii u siedzącego teraz na moim ramieniu kota i podchodzę do okna chcąc wyjrzeć na rozlegającą się nicość otaczającą mój dom; widzę prostą linię horyzontu, która oddziela raj od ziemi i niedające się objąć umysłem hektary niczego. Zerkam na słońce, które szczęśliwie obserwuje mnie i przytula swoimi promykami w przyjacielskim uścisku, lekko zmęczone już moim towarzystwem. 
   W następnej chwili jednak, widzę nieznajome mi osoby na moim ogrodzie. Widzę, jak stoją tam nie ruszając się nawet o milimetr; wyglądają jak manekiny postawione tam tylko po to, by mnie wystraszyć. Obrócone są ku mojemu szczęściu w stronę pustkowi, więc nie są w stanie mnie dojrzeć. W ich sylwetkach jednak czuję pewien rozlegający się niepokój; nawet kot przestaje ruszać swoim ogonem, wyraźnie spłoszony ich obecnością - ogień również zaprzestał swojej choreografii. Od razu jednak, gdy zaczynam analizować ich głębiej, ruszają się - mi jednak udaje się schylić na tyle szybko, by nie udało im się ujrzeć mnie stojącego w oknie i próbującego rozwiązać ich zagadkę.
   Klęczę oparty o niską ścianę zaraz pod parapetem, przerażony. Oddycham szybko i płytko, wyraźnie zestresowany wtargnięciem na moją posesję. Kim są ci ludzie? Czy nadal tam stoją? Czy może jest to jedynie wytwór mojej paranoicznej wyobraźni? Nie znam nawet ich dokładnej liczby - jest ona jednak na tyle niebezpieczna, bym miał podstawy do obaw. Nie wiem co zrobić. Na pewno nie wyjdę do nich na otwartą przestrzeń, by mogli mnie z łatwością dostać żywcem. Co, jeśli idą właśnie w moim kierunku z morderczym wzrokiem w ich oczach? Muszę działać szybko. Jednak nie wiem co mam zrobić! Zamknąć drzwi? Może je zabarykadować? Czy ja słyszę zbliżające się kroki? A może wystarczy to jedynie przeczekać, może są tu na chwilę, przejściowo? Czemu w takim razie byli w moim ogrodzie? Nie wiem, jak mam ich stąd wygonić. Jest to jednak moja posesja, to ja nią władam! Ale jest ich zdecydowanie za dużo, bym miał jakiekolwiek szanse - w takim razie co świadczy o tym, że to, gdzie stoję należy do mnie? Nic nie jest w stanie mnie przecież teraz uratować oprócz mnie samego. 
   Spoglądam w górę i widzę promyki jasnego światła przedzierające się przez  okno. Ogień nie pali się już w kominku. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że prócz krzesła nie ma w domu nic. Jest to pusty pokój. Jeden, duży, lecz beznamiętny pokój nieposiadający nic na swoją obronę. Duża, otwarta przestrzeń, a w niej ja. Sam. 
   Nie zależy mi już na tym pokoju. Wstaję, strzepując kota z siebie i wyglądam za okno, obojętnie. Nie ma tam nikogo. Tak, jak myślałem. Czy ktokolwiek tam w ogóle był? Czy to mój umysł chciał uświadomić mi moją rozpacz? A może to świat wystawił mnie na test? Jak zwykle, nie znam odpowiedzi na swoje pytania; będę miał jednak dużo czasu, by nad nimi rozmyślać, gdyż wybieram się na długą wędrówkę; wędrówkę w nieznane mi pustkowia. Przestępuję przez próg niczyich drzwi i zmierzam przed siebie z nową nadzieją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz