wtorek, 25 grudnia 2018

Pożar.

   Stojąc we framudze drzwi, uwięziony między dwiema stronami, spoglądam roztargniony to w lewo, to w prawo szukając jakiegokolwiek sensu w moich dziwnych obrotach. Nie wiem, czy moje czynności niosą ze sobą jakieś przesłanki - robię to, bo tego chcę. Dlatego, gdyż czuję w sobie wzburzony gniew; nie jest on jednak kierowany w konkretną stronę - atakuje on wszystkich wokół, a jego największą ofiarą jestem ja.
   Czuję, jak parzy mnie od środka, promieniując swoimi płomieniami po całym moim ciele. Jest niczym podpalone pole przez nieznanego nikomu sprawcę; chciałbym móc go znaleźć, by mieć kogo osądzać, jednak nie mogę takowego odszukać. Może jestem nim ja? Sam powinienem wszcząć proces przeciw własnej egzystencji? Wiem jednak, że nie skończyłoby się to dobrze. Ze względu na to, kontynuuję moje poszukiwania wykreślając z listy każdą znaną mi osobę - "W końcu nie może to być jego wina" - wmawiam sobie, odgórnie oceniając każdego, kogo tylko napotka mój wzrok.
   Nagle za ramię łapiesz mnie ty - twój dotyk patrzy mnie jeszcze bardziej, a twój wzrok niby kojący jest dla mnie niczym młot. Obejmujesz mnie, dając mi złudne poczucie bezpieczeństwa - po chwili jednak zaczynasz bić mnie po twarzy, jakbym zasługiwał na swój los. Nie liczysz się z moim cierpieniem - pragniesz jedynie wyładować swoją frustrację moją osobą. Nie zastanawiasz się nad tym, co myślę; posyłasz raz za razem, przyszpilając mnie coraz bardziej do podłogi.
   Odwracasz się w końcu, chcąc odejść; ja ci na to nie pozwalam - przytrzymują twą nogę, skulony i zaczynam tulić ją żałośnie, niczym skomlejący pies widzący swojego właściciela po długiej rozłące. Nie czuję jednak upokorzenia; wiem, że jest to moja strefa bez zmartwień; nieważne, ile cierpienia mnie ona kosztuje.
   Poczynasz swoją znaną mi już przemowę: "Zbłaźniłeś się - jednak nie tylko przede mną; zrobiłeś to znowu przed wszystkimi wrogami i przyjaciółmi, nic nie robiąc sobie z konsekwencji swojego czynu. Jak mogłeś tak nisko upaść? Czy twoja matka nie nacierpiała się już wystarczająco, wychowując kogoś takiego jak ty? Dziwię się, że wytrwała z tobą, póki jej nie zabiłeś". Nie dotyka mnie jednak już ona w żadnym stopniu; jestem przyzwyczajony do rozczarowywania samego siebie, więc brak akceptacji z twojej strony nie ma już nawet gdzie mnie ugodzić.
   Chcę ci odpowiedzieć, lecz widząc twój wyraz twarzy wiem, że nic to nie da; otwieram jednak usta z myślą, że moje słowa pocieszą mnie samego. Zamiast słów jednak, słyszę długi, donośny dźwięk zagłuszający dotychczasową ciszę. Ty zakrywasz uszy; nie chcesz słyszeć tego, co mam do powiedzenia? Czy może po prostu dźwięk jest dla ciebie zbyt przytłaczający?
   Odwracasz się szybko na pięcie, strzepujesz mnie z siebie i zaczynasz biec, nie oglądając się na mnie; nie mogę zobaczyć nawet wyrazu twojej twarzy - nie chcesz, by moim ostatnim wspomnieniem była gorycz wymalowana z przodu twojej głowy.
   Kiedy odchodzisz, płomień staje się coraz boleśniejszy; teraz jest to istny pożar, pożerający całe lasy. W tym przypadku jednak, lasem jestem ja, gdyż spala on powoli moje ciepłoczerwone pióra. Nadaje on im blasku; lecz jedynie na chwilę, gdyż nie trwają one długo pod naporem płomieni. Po chwili nie ma mnie już całego; zginąłem pożarty przez samego siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz