wtorek, 29 stycznia 2019

Prozopagnozja.

   Nie widzę twojej twarzy; jej kształtu, układu twoich oczu, nosa, ust -zlewają mi się one w jedność, tworząc dziwnie harmonijną całość, składającą się z poukładanych w ładnie niezrozumiałych szafek z przodu twojej głowy, wyglądających, jakby chciały mi coś przekazać; jakby wołały do mnie: "Tutaj! Popatrz tutaj, w tę stronę, pragnę twojej uwagi! Rozwiąż naszą zagadkę, a zrozumiesz!"
   Ja jednak nie rozumiem. Nie widzę najmniejszego sensu w dziwnej półce, która zdaje się okalać znaczną część tej części twojego ciała, której nie jesteś w stanie dostrzec. Nie możesz, choć chcesz; ruszasz swoimi nieistniejącymi dla mnie gałkami na wszystkie strony, by dojrzeć to, co widzę ja, jednak nie udaje ci się pod żadnym względem. Macasz więc swój nos, gładząc go łagodnie u jego nasady, jakby ktoś właśnie ci go zadarł, a ty chcesz uśmierzyć ból, niczym matka chroniąca swoje dziecko.
   Podchodzisz do mnie bliżej, wykrzykując mi prosto w oczy i pokazując mi swój wystający narząd, bez którego żaden z nas nie mógłby przetrwać istnienie: "Dotknij go, poczuj go pod swoją dłonią, błagam, chcę dla ciebie istnieć!"
   Ja jednak go nie czuję. Mimo złapania mej dłoni, poprowadzenia jej prosto na wskazywane przez ciebie miejsce, nadal nie jestem w stanie wyczuć twojego nosa; nie istnieje. Nie ma go. Czy to ty okłamujesz mnie, próbując wmówić mi, że znajduje się tam coś, czego ewidentnie nie ma? A może to jedynie moje schorzenie?
   Nie wiem, kim jesteś. Nie wiem, kto kryje się za tą niewidzialną maską, rozmywającą mi twój obraz, jednak mimo wszystko wiem, że gdzieś tam przede mną znajduje się druga osoba pragnąca mojej uwagi.
   Cierpię katusze, kiedy ty chcesz, bym dostrzegł twoje oczy; twoje niepowtarzalne oczy, których koloru pozazdrościłby niejeden wyszlifowany węgiel; "Błyszczą się - mówisz - niczym najdroższe złoto, a w nich zobaczyć można więcej, niż może się to innym wydawać." Desperacko przybliżasz się ku mojej twarzy, lecz ja nadal jedyne, co widzę to pustka.
   Czasami próbuję wyobrazić sobie jak to jest, widzieć twarze innych. Próbuję zwizualizować sobie w głowie te wszelkie pagórki, doliny, góry i dziury na powierzchni ziemi położonej na szyi każdego z nas. Nie potrafię też tego; błędnie określam współrzędne, przez co dochodzę do horrendalnych obrazów; abstrakcyjnych, wręcz. Zdają się być one wręcz senne; obrazy nieskończonych wysp czy też gór nie do przejścia. Wzgórz, które ciągną się nieubłaganie, bądź pustyń, które prowadzą donikąd.
   Często w nich błądzę, gubiąc się gdzieś w środku, zanim dojdę ku swojemu celu; zdaję sobie wówczas sprawę, że wszystko to jest po nic; nie uzyskam żadnego efektu.
   Dlatego półki, zwracam się do was: przestańcie błagać mnie o nadanie wam tożsamości, gdyż nie mam wystarczająco siły. Jestem słaby, a nie tylko to; słabnę, z dnia na dzień, nie widząc słońca na horyzoncie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz