piątek, 4 stycznia 2019

Wędrówka.

 
I - GŁUPIEC

   Z początku byłem kartką - pustą kartką, którą znaleźć można w każdej szafce; porzuconą, samotną i wrzuconą tam wbrew jej woli. Białym i czystym kawałkiem drewna, który dawno już porzucił swoją docelową formę. Ukryty, nie widziałem światła; zamknięty w czterech ścianach półki myślałem, że to wszystko, co mam. Leżąc tam bezczynnie, bez możliwości ruchu wpatrywałem się w ciemność, która - zdawało się - wchodziła głęboko w najdalsze zakamarki mojego umysłu i pochłaniała go z minuty na minutę.
   Wstępowała codziennie pod drzwi mojego domu, który ze względu na sytuację w jakiej się znalazłem zbudowałem swoimi siłami, podchodziła do nich i lekko stukając, nasłuchiwała moich kroków, w których szukała niby zaproszenia; ja, słysząc ten dziwnie dystyngowany huk stąpałem powoli i spokojnie, byleby nie poruszyć przypadkiem skrzypiącej deski w podłodze - nie chciałem, by wiedziała, że jestem obecny. Nie wiem, co chciałem tak naprawdę osiągnąć - w końcu gdzie indziej mógłbym być? To mieszkanie to jedyne miejsce, w którym mogła mnie znaleźć - jednak pierwsze parę razy udawała, że dała się nabrać na mój niecny plan i odchodziła na jakiś czas tylko po to, by niedługo potem wrócić, i spróbować raz jeszcze.
   Za którymś razem jednak, mój plan się nie powiódł - z nieuwagi stanąłem na jedyną deskę w moim domu, która skrzypiała niesamowicie głośno - co było absurdalne, biorąc pod uwagę ciszę, jaka zwykle panowała w okolicy. Rozchodzący się dźwięk brzmiał niczym uderzenie w wielki gong, którego echo było obecne przez nieskończoność. Odbijał się od ścian z niewyobrażalnym impetem, prawie niszcząc wszystkie fundamenty budynku, nad którym tak długo pracowałem. Wiedziałem wówczas, że nie ma odwrotu - nie mogę ukrywać się dłużej w takich okolicznościach.
   Podszedłem już normalnym krokiem pod drzwi; idąc, zastanawiałem się czy to, co robię jest w jakimkolwiek stopniu słuszne. Nie byłem tego do końca pewien, jednak parłem naprzód w tym ciasnym, wolno stojącym pokoju - gdyż cały mój dom był właśnie tym; jednym, pustym pomieszczeniem, który mimo małej powierzchni wydaje się wielki niczym największy stadion z milionami kibiców na trybunach wpatrzonych w moją osobę - nie stoję w centrum jednak by słuchać oklasków, tylko wpatruję się po kolei w oczy każdego z widzów, próbując zrozumieć jego intencję.
   Podczas mojej drogi czułem już lekką ekscytację zza drzwi; była niczym poranna rosa osiadająca na framudze, przenikająca powoli do środka swoimi mackami, jakby mój gość chciał się nią ze mną podzielić; ja jednak nie dawałem się podejść jego bezecnym podstępom i parłem ku niemu nie ważąc na przeciwności, jakie zdawały się przede mną pojawiać. Im bliżej podchodziłem, tym ciężej było mi stawiać kolejne kroki; czy byłem to tylko ja, broniący samego siebie przed tą dziwną istotą? A może to ona próbowała przekazać mi, że nie powinienem się z nią w ogóle spotykać?
   W końcu jednak dotarłem do swojego punktu destynacji i otworzyłem energicznie drzwi, a ona weszła do środka z niezrozumiałym przeze mnie niepokojem w oczach, prawie jakby bała się tego, co będzie w środku; czy nie wiedziała, do kogo idzie? Nie mogła przecież zbłądzić - nie wygląda na kogoś, kto nie znałby swojej ścieżki w życiu. Tak więc może porwała się z motyką na słońce chcąc poznać właściciela tego małego domku i teraz zestresowana nie wiedziała, jak zacząć rozmowę? To też opcja do wykreślenia - w końcu znamy się bardzo dobrze - poznaliśmy się przecież już dawno w naszej zabawie w kotka i myszkę, którą prowadziliśmy przez ostatni czas, można powiedzieć, że jesteśmy teraz swoimi najbliższymi przyjaciółmi; każdy zna teraz najciemniejsze zakątki drugiego.
   - Czemu mnie wpuściłeś? - powiedziała bezpardonowo tonem, jakby chciała oskarżyć mnie o zbrodnię, której wiedziała, że się nie dopuściłem; znała mnie za dobrze, by mnie o nią podejrzewać.
   - Czy ty kiedykolwiek zrozumiesz? Czy nie masz jakiejkolwiek godności? Dlaczego to zrobiłeś? Myślałeś, że okazując mi łaskę i wreszcie dając mi jakikolwiek znak cokolwiek zdziałasz? Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo żałosny jesteś? Ruszysz się kiedyś z tego więzienia, czy będziesz ślęczał tu aż sczeźniesz, stale przerażony i przytłoczony ciężarem? Mam nadzieję, że wiesz, że nie dajesz mi innego wyboru?
   Zalewając mnie pytaniami, zapewne dobrze zdawała sobie sprawę z wagi całej sytuacji. Dlatego kiedy skończyła swój monolog, podeszła do mnie zdecydowanym krokiem i poczęła wydłubywać mi oczy swoimi cienkimi niczym martwe drzewo palcami. Zadziwiająco, nie czułem nic - w swoich uszach jedynie słyszałem szum, jakbym spadał z wysokiego piętra i jakbym miał zaraz spotkać się z nieuniknionym końcem. Dźwięk jednak ustał, a ja uderzyłem w końcu o podłogę, co wydawało się niemożliwe do osiągnięcia w tej dziurze bez dna, w którą wpadłem - ślepy, próbowałem poruszać się po miejscu, w którym wylądowałem - czy był to nadal mój dom? A może odległe miejsce, którego nigdy nie widziałem i nie zobaczę? Była to cena za pierwszy krok ku bramie.

II - MAG

   Maszerując w ciemnościach dziwiłem się, że nie napotykałem żadnych przeszkód - początkowo chodziłem ostrożnie w obawie przed nieznanym - nie wiedziałem, czy przede mną jest skarpa, czy może jakaś niebezpieczna pułapka, w którą mogę nieszczęśliwie wpaść. Jednak pozwoliłem zaufać samemu sobie i z czasem zacząłem przyzwyczajać się do ryzyka, jakie podejmowałem. Byłem jednak zasmucony faktem, że świat, jakiego dotychczas nie widziałem pozostanie dla mnie taki do mojego końca.
   Od pewnego momentu mojego marszu zacząłem czuć na sobie czyichś wzrok. Z początku nie wiedziałem, co to za uczucie; miałem po prostu dziwną świadomość innej obecności w pobliżu, czułem lekkie mrowienie w kościach, a mój ruch stał się automatycznie bardziej opanowany; jakbym brał pod uwagę opinię drugiej osoby na temat mojego chodu. Oczywiście, nie widziałem jak on wygląda i idąc zwykle nie zwracałem na to uwagi, co tym bardziej mnie konsternowało. Byłem już prawie pewny, że ktoś idzie za mną krok w krok; "Czemu do mnie nie podchodzi?" Pytałem się w myślach. W końcu krzyknąłem za siebie:
   - Jeśli śledzisz mnie, bo szukasz przyjaciela - tutaj go nie znajdziesz! - krzyknąłem drżącym głosem z domieszką niepewności i zacząłem chełpliwie odliczać w myślach sekundy do jego odpowiedzi. Ta jednak nie nadchodziła, a ja zaczynałem się martwić, dlatego dodałem:
   - Lepiej nie podchodź - jedyne, co zobaczysz, to moją nieprawdziwą twarz; tej nie ujrzysz nigdy, gdyż wcześniej zrezygnujesz - wpompuję w twe ciało truciznę, która z czasem zacznie cię zabijać, nie popełniaj tego błędu! - po czym wróciłem do liczenia; liczba ta przekroczyła już jakiekolwiek pojęcie, dlatego zacząłem konwulsyjnie chodzić w tę i we w tę, machając rękami po omacku w przerażeniu przed przegapieniem jedynej okazji. Po czasie jednak zacząłem rezygnować, tracąc siły. Upadłem na ziemię, wycieńczony i leżąc na ziemi powiedziałem głośno, jakby chcąc, żeby spłoszona przeze mnie osoba usłyszała sam dźwięk, nie rozumiejąc słów:
   - Do diabła z tobą. Czy nie rozumiesz? Wysil się - chociaż spróbuj! - zacząłem szamotać wściekle zmęczonymi już rękami i zastanawiałem się nad tym, czemu nawet jeśli napotkam kiedyś kolejną okazję, również poślę ją w piach. Nie miało to dla mnie żadnego sensu.
   Po chwili jednak poczułem dotyk na mojej skórze; był on jednak bardzo delikatny, wręcz namiętny. Zacząłem mocniej szarpać się pod naporem dłoni, lecz nie miałem już siły. "Wreszcie" - pomyślałem. Druga osoba jednak jedynie wyszeptała mi do ucha matczynym tonem:
   - Kiedyś ci się uda. - był to kobiecy głos, po czym podniosła moją głowę i ostrym przedmiotem odcięła mój język. Ucieszyłem się, posyłając lekki uśmiech na kąciki moich ust. Próbowałem jeszcze w podzięce odwzajemnić dotyk, lecz mój nieznajomy już odszedł. Dźwięk, który słyszałem wcześniej powrócił - jeśli wcześniej myślałem, że spaść niżej się nie da, byłem w błędzie - ponownie uderzyłem w bruk, jednak nie poczułem bólu. Podniosłem się, i zacząłem maszerować dalej.

III - WIEŻA

   Stąpając dalej po tej nadwyraz płaskiej i pustej powierzchni zacząłem wyczuwać pewną zmianę w panującej atmosferze, było duszniej - o wiele ciężej było mi stawiać kroki, co przy moim tempie chodzenia było horrendalne; teraz nie szedłem tylko wolno, lecz byłem niczym żółw zmierzający powoli do celu; jednak żółw bez skorupy - nagi i bez ochrony. W każdej chwili ktokolwiek mógłby podbiec i wbić mi nóż w plecy, nie wysilając się ani chwili; byłem słaby i bezsilny, nie miałem żadnego prawa by przetrwać w tym świecie, nie należałem do niego. Byłem niczym; moje kroki nie wywierały żadnego nacisku, nie mogłem zrobić nic, by odcisnąć jakiekolwiek piętno - nie istniałem. 
   Klimat stawał się jednak coraz cięższy - czy to świat mnie odrzuca? A może to zwykłe zmęczenie? Znałem to uczucie - doznawałem go na co dzień w moim pokoju, dlatego teraz byłem z nim niczym najlepszy przyjaciel. Mimo przytłoczenia cieszyłem się z jego towarzystwa; była to dziwna relacja, aczkolwiek jedyna, na którą mogłem się zdobyć; nie zawsze jedna ze stron odwzajemniała kontakt drugiej, lecz nam to nie przeszkadzało.

   - Pomocy! - ktoś zza moich pleców krzyknął przerażonym, męskim głosem - Moje potwory spod łóżka - one nie zniknęły! Pamiętam jak mój ojciec opowiadał mi straszne historie przed snem; dręczyły mnie wówczas potwory, którym nie było szans uciec. Bałem się niemiłosiernie, nie mogąc usnąć; z czasem jednak zacząłem dorastać i zdawać sobie sprawę z tego, że są to tylko historie. Jednak one - one wciąż tam były - nawet teraz! Właśnie przed nimi uciekam, nie mogąc odpocząć ani chwili, pomóż mi, ty, który tam stoisz wpatrzony w pustkę! - kończąc, podbiegł i odwrócił mnie twarzą do siebie; zrobił to prawie machinalnym ruchem, jakby robił to już wcześniej setki razy. Zobaczył moje puste oczodoły i opuchnięte usta - popatrzył na nie chwilę, chcąc zrozumieć całą historię. Nie mogłem mu odpowiedzieć. Nie miałem jak mu pomóc. Byłem skazany na jego łaskę. Powiedział zdesperowany:
   - Jak mogłeś mi to zrobić? Zawiodłeś mnie. Byłeś moją jedyną nadzieją. Dlaczego - dlaczego mnie to wszystko spotkało? Czy zasłużyłem sobie na taki los? - po czym uderzył mnie otwartą dłonią z impetem, jakiego nie spodziewałbym się po żadnym człowieku. Zmartwiłem się tym, co powiedział, jednak nie miałem jak mu tego zakomunikować; nie miałem z nim żadnego kontaktu, byliśmy jak oddzieleni grubymi ścianami.
   - Czemu musiałem cię spotkać?! - wykrzyknął. W jego głosie słychać było wyraźną irytację - pod spodem jednak czułem nutę współczucia, co dało mi trochę siły, by się podnieść. Nie odzywał się przez jakiś czas - nie wiedziałem przez to, czy nadal tu jest - może zakrada się właśnie, żeby zaraz mnie zabić? Nie poddam się tak łatwo; nie zaprzepaszczę okazji, jaką zostałem obdarowany. 
   Klękam, kajając się przed nim, składając moje ręce w błagalny gest i kręcę głową w rozpaczy. Rozpaczam w głowie i krzyczę do samego siebie: "Proszę, nie odchodź! Jesteś moją jedyną nadzieją, moim ostatnim bastionem, błagam, zostań ze mną, zlituj się!" 
   - Haha, patrz jak żałośnie rozpacza, ta pusta skorupa! - wzdrygam się, gdyż po takim czasie nagły krzyk jest bardzo dezorientujący; poza tym nie wypowiada tego zdania znany mi głos z wcześniej; jest to głos kobiecy, mówiący ze wzgardą i podniosłością - mówi to prawie bez emocji, akcentując jedynie poszczególne wyrazy. Pomimo ostrych słów cieszę się z dodatkowego towarzystwa. Kontynuuje doniośle:
   - Myślał, że robiąc z siebie ofiarę doprowadzi nas do okazania mu współczucia i uwagi! Jest niczym skomlejący pies wracający do swojego właściciela z podwiniętą łapą, zraniony z własnej winy - w końcu to on uciekł z domu chcąc zaznać wolności, naprawdę bezwstydny. - słowa te raniły mnie coraz bardziej; dotykały mnie na zupełnie innym poziomie; były wycelowane dokładnie w samo sedno - niczym łucznik trafiający w samo serce strzała po strzale wymęczały mnie coraz bardziej; wreszcie poczułem ból; ból którego nie byłem doświadczyć wcześniej w przypadku utraty oczu czy języka, może wreszcie zrozumiałem?
   - Skończ już te swoje gierki, dziecko, i dorośnij, gdyż idąc przed siebie nigdzie nie zajdziesz - odezwał się męski głos zaraz przy moim uchu, niczym ojciec wykładający swojemu dziecku - musisz wreszcie zrozumieć czemu to wszystko służy; wtedy dopiero będziesz mógł wstać. 
   Usłyszałem kroki zaraz obok swojego ucha i nagły szum; teraz jednak nie był to szum, który słyszałem podczas spadania; był to powiew wiatru. Była to ostania rzecz, którą usłyszałem.

IV - ŚMIERĆ

   Próbowałem wstać. Jednak nie mogłem. Nie miałem już swoich nóg - nie mogłem iść bezcelowo przed siebie. Nie miałem już nic. Nie czułem niczego. Nie istniałem. Zaznałem cierpienia, jakiego nie mogłem doświadczyć. Wtedy zrozumiałem. Przede mną ukazała się brama. Może raczej nie ukazała - raczej pojawiła się w mojej świadomości; była ona poza czasem i przestrzenią; w miejscu, do którego nie miałbym inaczej dostępu. Wyglądała jakby była przeznaczona tylko dla mnie; zaprojektowana pod każdym względem ku moim upodobaniom i preferencjom. Świeciła niewyobrażalnym blaskiem od którego biła sprawiedliwa aura. Wrota jej były jednak zamknięte. Nie rozumiałem dlaczego więc ją widzę; czyż to nie koniec? A może jednak początek? Nie napawała mnie radością - raczej spokojem i opanowaniem. Wtedy jednak zrozumiałem. A jej wrota się dla mnie otworzyły; przeszedłem przez nie i poznałem prawdę; wreszcie. W końcu miałem treść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz