środa, 5 września 2018

Król.

    Idę spokojnie przez miasto pełne ludzi - jest ciemno, nie mogę przypomnieć sobie dnia, kiedy ostatni raz Słońce ogrzewało jasny chodnik, po którym stąpam.  Ulice są puste - choć może to jednak ciemność sprawia, że nie jestem w stanie dostrzec innych? Nie mam specjalnie celu, zmierzam przed siebie, nie myśląc za bardzo nad swoją destynacją. Rozglądając się, widzę szare łąki niczym wyjęte z obrazu najznakomitszej galerii; budynki o architekturze, jakiej nigdy dotąd nie widziałem - ich geometria wydaje się niemożliwa do wyobrażenia, jej zagięcia nie układają się poprawnie w mojej głowie - wpatrując się w nie, nie jestem w stanie objąć ich w całości moim umysłem.
   Czuję się zagubiony. Zagubiony w monochromatycznej tęczy, wiodącej mnie zwodniczo do nieistniejącego garnka złota. Po jakimś czasie jednak dochodzę do jej końca - nie widzę już surrealnych budynków, abstrakcyjnych łąk; tęcza zniknęła, pozostawiając mnie z garnkiem. Zaglądając do niego, nie widzę nic. Ponownie jest tam dziura bez dna. Uchylam się nad nią, kiedy nagle czuję na swoich plecach czyjeś ramię, otaczające mnie kojąco, jakby z troską. Odwracam się, lecz nie widzę postaci - w miejscu ciała jest niedostrzegalna plama, prawie jak wtedy, gdy skupiasz swój wzrok za długo na jednej rzeczy, a reszta w twoim polu widzenia staje się dla ciebie prawie niedostrzegalna, rozmazuje się. Po nagłym odwrocie nie czuję już ręki - czy była to tylko moja wyobraźnia? Może nie było żadnej ręki? Nie mogę sobie ufać. Nie chcę.
   Kopę garnek z całej swojej siły, wywracam go, a po chwili odlatuje on, jakby poruszony wiatrem, lecz czeka chwilę, jakby chciał, bym do niego wszedł. Uznaję to za prośbę. A ja na prośbę nie mogę odmówić. Wskakuję więc do garnka, zapominając o bezdennej dziurze w jego środku, lecz jak się okazuje, była to najwyraźniej jedynie moja wyobraźnia - nie było żadnej bezdennej dziury, garnek był w miarę płytki - na tyle, bym mógł w nim usiąść, lecz nie na tyle, bym siedząc nie widział widoków, jakie mogłem dostrzec z wysoka. Z wysoka, gdyż garnek zaraz po dotknięciu wzniósł się wysoko w powietrze, a ja oddałem się złudnej rozrywce, jaką mi dostarczał, byleby zająć czymś mój umysł na kolejne parę chwil.
   Ponownie widzę te same łąki, tyle, że tym razem widzę je znad chmur - okazują się być one piękne, w najróżniejszych kolorach żyjących ze sobą w doskonałej harmonii - pokazało się również Słońce, okalające swoimi ciepłymi, matczynymi promieniami ten malowniczy krajobraz. Był to widok, jakiego nie doświadczyłem od dawien dawna. Zauważyłem tęczę - lecz nie była to ta sama tęcza, jaką widziałem wcześniej. Ta była wesoła, uśmiechała się do mnie pogodnie, zapraszając mnie na swój grzbiet, bym znalazł kolejny garniec. Kusiła mnie swoją pozytywnością, lecz wiedziałem, iż nie jest to pisane dla mnie. Wiedziałem, że wszystko to jest falsyfikatem.
   W chwili, gdy rozgryzłem, o co w tym tak naprawdę chodziło, garnek jakby stracił swoją moc, tym samym pozostawiając mnie samego, spadającego w dół z niewyobrażalną prędkością. Uderzyłem z impetem w niedawno jeszcze kolorowe łąki, lecz nie czułem bólu - źdźbła trawy były dla mnie niczym poduszka, a cała łąka jak najwygodniejsze łoże. Zwodniczo zapraszały mnie, bym rozgościł się i dał odpocząć umysłowi. Może i nie ma tutaj kolorów. Może i świat ten jest smutny, ale jest to mój świat - dlatego będę kontynuował próby ucieczki, będę próbował z całych moich sił, by znaleźć jakiś cel - coś, co zajmie moje myśli na jakiś czas, bym nie zauważał, jak szary i bez polotu jest ta kraina. Na ten czas jednak, położę się na moim łożu wygodnie i zasnę, by już przestać rozmyślać.
   Od dawna myślałem nad moim najgorszym wrogiem - w końcu jestem bohaterem tej opowieści. Kontemplowałem nad tym od dawna, leżąc ze łzami w oczach kompletnie bez powodu. Wpatrywałem się w monotonne łąki, w bezgwieździste, ciemne niebo. Brałem pod uwagę wszystkie zakamarki tego świata, lecz jak się okazało - nie znałem ich wszystkich. Jak to jest, że nie znam dokładnie swojej krainy, będąc królem? Nie mam pojęcia. Wtedy przypomniałem sobie o dziwnym, czarnym miejscu od którego bije dziwna aura. Aura niepokoju, smutku, pustki oraz goryczy. Był to moment zrozumienia - doszło wtedy do mnie, że myśli to antagonista mojej opowieści.

Otaczam się wstęgami,
cierniami,
włóknami;
najcieńszymi oraz najgrubszymi.
Owijam się coraz szybciej
coraz mocniej
aż w końcu pewnego dnia
legnę w bezruchu
by nie mieć już wymówek.

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. dzięki za odpowiedź, Czesław! :) bardzo mi milo, że skomentowałem moja pracę, ale jednak nie jestem w stanie ci odpowiedzieć - wolę jednak nie mówić o swoich pracach, każdy doświadcza ich na swój sposób oparty na własnych doświadczeniach, na tym polega całą zabawa ;) pozdrawiam

      Usuń