piątek, 21 września 2018

Zbłąkany kot.

   Od kiedy pamiętam, chodził za mną kot - nie był to zwykły futrzak, jakiego można spotkać na przybrzeżnej ulicy - miał ogromne oczy, zawsze głęboko wpatrujące się we mnie, jakby analizowały każdą, najmniejszą część mojego ciała; ciemnoszare futro, w niektórych miejscach wchodzące łagodnie w czerń, by zaraz ponownie przemienić się w kojący, szary kolor - wyglądało ono, jakby ekscentryczny artysta namalował najwspanialszą abstrakcję tuż na jego grzbiecie. Poza tym, posiadał on małe, skośne uszy wystające z czubka jego drobnej mordki - jakby chcące ukryć się przed światem.
   Zawsze zastanawiałem się nad tym, dlaczego to biedne zwierzę podążało za mną krok w krok - śledziło mnie? Czy może jednak szukało towarzysza, którego chętne było zabrać w niezapomnianą podróż, jak z najpiękniejszej baśni? Nigdy nie pił, nie spał, nie jadł - choć może robił te czynności, kiedy go nie widziałem? Może kiedy spałem, zamiast wpatrywać się we mnie bezczynnie świdrując mnie wzrokiem, spał, zbierając siły na kolejny dzień obserwacji? Może jadł, zapełniając swój żołądek resztkami jedzenia, jakie pozostały dla niego na stole, a ja podświadomie wieczorem, z przywiązania do mojego małego przyjaciela mu je zostawiałem?
   Kiedy przechodziłem przez ulicę, mijając innych ludzi, zauważałem, że ci go nie widzą - nie dostrzegają go. Przez jego ciemne futro? Ze względu na niezdolność do zobaczenia go, brak odpowiednich bodźców? A może po prostu z wyboru nie chcieli go widzieć? Tak, czy inaczej błąkał się między ich nogami, zdolnie wymijając jedną za drugą, niczym najprostszy tor przeszkód.
   Będąc w domu, często starałem się go pogłaskać - próbowałem nawiązać z nim jakiś bliższy kontakt. Ten jednak za każdym razem, kiedy widział moją rękę nadciągającą powoli ku jego małemu łepkowi, uskakiwał z lekką wściekłością i troską, jakby martwił się o mnie i o to, co może zdarzyć się kiedy w taką interakcję wejdziemy. Ubiegał wtedy zawsze do najbliższego kąta, i stamtąd rozmyślał nad swoimi następnymi ruchami, zapewne starając się uporządkować swoje myśli.
   Pewnego dnia jednak, udało mi się go dotknąć. Kiedy poczułem pod moimi palcami jego miękką, puszystą sierść, usłyszałem lekki gong, a z miejsca, w którym ją musnąłem, zaczęły rozlewać się dziwne, pulsujące fale przenikające wszystkie zmysły - po chwili rozległa się niewytłumaczalna melodia, która rozchodziła się po całym pomieszczeniu w leniwym marszu, jakby nie chciała się za szybko zakończyć; zaczęła tańczyć wokół mnie, wirując swoimi niewidzialnymi skrzydłami wokół mojej głowy, zatapiając ją w swoim symfonicznych dźwiękach o najszerszej skali. W tle wciąż było słychać echo gongu, które przygrywało łagodnie pięknej melodii, dopełniając ją, jakby byli braćmi. Kiedy spojrzałem na kota, widziałem ulgę poprzedzającą niewyobrażalny strach. Przed czym? Dostrzegłem również jego ogon, latający to w prawo, to w lewo, bez specjalnego rytmu swoich działań, co kontrastowało z kwitnącą kompozycją rozbrzmiewającą w tle. W chwili wszystko to ucichło, dając mi złudne uczucie nadziei.
   Następnego poranka, kota już nie było. Uciekł gdzieś, zapewne przerażony moją akcją. Jednak jestem z niego dumny -w końcu zgodził się na mój ruch, dając się pogłaskać, nie licząc na konsekwencje, jakie przyniesie przyszłość. Błąka się pewnie gdzieś teraz, szukając kolejnego właściciela, którego będzie mógł obserwować do czasu, aż go wystarczająco dobrze nie pozna. Jednak gdy do tego dojdzie, obdaruje go najpiękniejszym prezentem, jaki może mu podarować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz